Żadna rola mu niestraszna. Rozmawiamy z Patrickiem Wilsonem o współczesnym horrorze

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Jestem+aktorem+%E2%80%93+rozmawiamy+z+Patrickiem+Wilsonem-155314
Żadna rola mu niestraszna. Rozmawiamy z Patrickiem Wilsonem o współczesnym horrorze
źródło: Getty Images
autor: Tommaso Boddi
Patrick Wilson ma swoim koncie kilkadziesiąt częstokroć znakomitych ról zarówno w kameralnych dramatach, jak i w rozbuchanych blockbusterach, ale, jak sam przyznaje, na ulicy kojarzony jest przede wszystkim z horrorami. Wystąpił bowiem w "Obecności", "Bone Tomahawk" i "Naznaczonym", o których to filmach porozmawiał z Filmwebem. Z amerykańskim aktorem spotkaliśmy się na festiwalu Mastercard Off Camera, gdzie odebrał nagrodę Pod Prąd, przyznawaną za całokształt osiągnięć na rzecz kina niezależnego.

Patrick Wilson o współczesnym horrorze


Bodajże H.P. Lovecraft powiedział, że jedynie sceptyk potrafi stworzyć coś prawdziwie przerażającego, bo ma świadomość, co mogłoby przerazić racjonalistę. Zgadzasz się?

Patrick Wilson: Jak najbardziej. Lovecraft miał co prawda swoje za uszami, ale tu akurat mu przytaknę. Bo horror to tak obszerny gatunek, że można sobie pozwolić na śmiałe eksperymenty. Oczywiście nie zawsze okażą się one udane, przeciwnie, ale potknięcia są równie istotne, co celne strzały, bo możesz ocenić, co zadziałało, a co nie. Przez lata, pracując z Jamesem Wanem i Leigh Whannellem, miałem szczęście patrzeć z bliska, ile pracy potrzeba, żeby nakręcić porządny horror. Bo gdzie nie spojrzysz, zobaczysz całe mnóstwo tych nieudanych. Moja poprzeczka jest zawieszona dość wysoko i mam spore wymagania, ale szczerze kocham ten gatunek. 

Patrick Wilson i Vera Fermiga w filmie "Obecność"

Niemałą część swojej kariery poświęciłeś kinu grozy i choć, jak sam mówisz, aktorzy to zasadniczo ludzie do wynajęcia, to chciałbym wierzyć, zwłaszcza po tym, co przed momentem powiedziałeś, że w tym wypadku były to jednak świadome wybory.

PW: Słuchaj, gdyby "Naznaczony" nie wypalił, gdyby "Obecność" nie wypaliła, gdybyśmy nakręcili tylko po jednym filmie, moja kariera potoczyłaby się inaczej. Jestem wybredny, długo czekałem na odpowiedni scenariusz, zanim zdecydowałem się przyklepać jakiś horror, a proponowano mi ich kilka. Mam się za świadomego odbiorcę, nie pochłaniam wszystkiego, jak leci, nie oglądam filmu tylko dlatego, że jest tam fajny potwór, albo że trup ściele się gęsto, szukam chyba jednak czegoś głębszego. Bo i sam chcę kręcić dobre filmy, co, oczywiście, nie zawsze mi wychodzi. I, to powiedziawszy, gdybym miał skompilować listę dziesięciu moich ulubionych filmów wszech czasów, to znalazłoby się na niej kilka horrorów. Wracając jednak do mnie, jestem również na swój sposób biznesmenem, chcę, żeby moje filmy dotarły do jak najszerszej publiki. Nie chodzi o to, że chcę zarobić kupę forsy, co jest, oczywiście, fantastyczne, ale żeby, po prostu, ludzie oglądali moje filmy. A, patrząc na kino na przestrzeni lat, horror jest gatunkiem, który, mimo że miał swoje wzloty i upadki, utrzymuje popularność. Nie szukam aktualnie kolejnej franczyzy, w której mógłbym zagrać, ale nie wykluczam, że jeśli dostanę dobry scenariusz, trafię na reżysera z wizją, albo jak James znowu będzie chciał coś wspólnie nakręcić, to zrobię jakiś horror. Ale dobry!

Przypomina mi się w tym kontekście moja rozmowa z Tiem Westem, z którym spotkałem się dobre dziesięć, jedenaście lat temu, niedługo po premierze "Obecności". Narzekał wtedy na sytuację niezależnych filmowców chcących kręcić kino grozy, bo studia albo chętnie wykładały pieniądze na niskobudżetowe horrory found footage, albo finansowały duże produkcje jak wyżej wymieniona. Dzisiaj, dekadę później, jest inaczej? Lepiej?

PW: O tak, weźmy chociażby samego Westa, dostaje pieniądze, kręci filmy, i to znakomite.

Widziałeś jego trylogię "X"?

PW: Uwielbiam ją! Nie znam Tia osobiście, ale kocham jego filmy. Kręci je ze studiem A24, tak jak Ari Aster. I dzisiaj wytwórni o podobnych ambicjach jest więcej, dzięki czemu niezależni twórcy mogą zostać usłyszani. Dlatego mamy obok siebie komercyjnie udane przedsięwzięcia wymienionych już Westa i Astera, a także, dajmy na to, dylogię "Terrifier". A to przecież zupełnie inna para kaloszy, inne oblicze gatunku. Dużym studiom nie jest łatwo wyłożyć pieniądze na zupełnie nowy horror. Aktualnie kina grają "Abigail", której nie widziałem i nie sprawdzałem też, jak sobie radzi w box-offisie, ale znajomi bardzo mi ten film zachwalają. Tyle że na każdą "Abigail" przypadają dziesiątki oryginalnych scenariuszy, które nie trafiają do realizacji, bo bezpieczniej jest zainwestować w kolejny "Krzyk" czy "Naznaczonego". Znane marki to sprawdzone marki. Stąd naprawdę bardzo trudno jest przebić się w dużej wytwórni z czymś kompletnie nowym.

Mia Goth w "Pearl", drugiej części trylogii X (reż. Ti West)

To jak udało wam się zrealizować najpierw "Naznaczonego", a potem "Obecność"? I czy nie przeszło ci wtedy przez myśl, że możesz na długo zostać "gościem od horrorów"?

PW: Mieliśmy ogromnego farta! I to chyba tyle. A ja mogę mówić o ogromnym szczęściu, że zagrałem w dwóch popularnych horrorach z rzędu. Tak się poukładało. Chyba bez różnicy, co w życiu robisz, starasz się jak najlepiej wykorzystać okazje, które podsuwa ci los. Nie miałem takiej sytuacji jak choćby Bradley Cooper, prywatnie mój przyjaciel, którego kariera wystrzeliła po "Kac Vegas". Długo kręciłem filmy, w których mogłem pokazać się aktorsko, jak "Małe dzieci", ale które nie miały szans zrobić ze mnie gwiazdy filmowej. I kiedy dostałem rolę w "Naznaczonym", to zatrudniono mnie nie dlatego, że moje nazwisko na plakacie przyciągało tłumy, po prostu potrafiłem grać. Byłem przed czterdziestką i nie martwiłem się żadnymi etykietami. Dzisiaj ludzie spotkani na ulicy zwykle kojarzą mnie z "Obecności"”, ale nie przekłada się to na moją hollywoodzką rozpoznawalność. Dla producentów jestem zwykle aktorem po pięćdziesiątce, który gra w filmach od prawie trzydziestu lat. Stąd niczym się nie przejmowałem, biorąc tamte role.

Nie sposób zaprzeczyć, że Ed Warren ma dzisiaj twoją twarz.

PW: Chociaż nie zostałbym zatrudniony do tej roli, gdyby chodziło o fizyczne podobieństwo!

Bez różnicy, czy wierzy się w zjawiska nadprzyrodzone, czy nie, filmy te opowiadają o prawdziwych ludziach i o konkretnych wydarzeniach. Trudniej się gra z taką świadomością?

PW: W "Aniołach w Ameryce" grałem homoseksualnego, republikańskiego prawnika, do tego jeszcze mormona, a nie należę do żadnej z tych grup. Czyli nie ma to dla mnie znaczenia. Nieistotne są moje poglądy na sprawy paranormalne, na kościół katolicki i całą resztę. Kiedy jestem Edem Warrenem, to jestem nim w stu procentach. Potrafię się też odkleić od roli. No i to zupełnie fikcyjne wersje Eda i Lorraine Warrenów, to nasi Ed i Lorraine, to ja i Vera [Farmiga — przyp. red.] grający te postaci na potrzeby naszej franczyzy. Chodzi wyłącznie o to, żeby zapewnić widzom rozrywkę. Bywało czasem wyboiście, zwłaszcza przy trzeciej "Obecności", kiedy spotkaliśmy się z ludźmi, którym, przynajmniej według nich, przydarzyły się prezentowane na ekranie rzeczy, bo musieliśmy zrezygnować z osobistego osądu. Cokolwiek im się przytrafiło, przeżyli coś traumatycznego. Możemy debatować nad tym, czy to prawda, czy nie, ale nie ma to żadnego znaczenia. Ostatnim, czego chcesz jako aktor, to oceniać grane postaci. Nie robimy tego.

Al Pacino i Patrick Wilson w serialu "Anioły w Ameryce"

Krąży kilka miejskich legend na temat dziwnych wydarzeń, które rzekomo miały miejsce na planach "Egzorcysty" czy "Ducha". Rozumiem, że ty podobnych rzeczy nie doświadczyłeś?

PW: Akurat doświadczyłem… czekaj, oglądałeś zwiastun nowego filmu z Russellem Crowe’em?

Nie, jeszcze nie.

PW: Dokładnie coś takiego mi się przytrafiło! Crowe gra tam aktora, który kręci horror i na planie zaczynają się dziać jakieś dziwaczne rzeczy. Metafilm. Czyli tak, były jakieś drobiazgi, którymi nie będę cię zanudzał, i większość da się łatwo wyjaśnić. Z innymi byłoby trudniej, ale nie próbowałem tego robić, bo było to coś wyjątkowego. Ulepiłbym z tego kilka dobrych historii.

Mniej więcej przed rokiem nakręciłeś "Naznaczonego: Czerwone drzwi", debiutując tym samym w podwójnej roli, aktora i reżysera. Była to dla ciebie przyjemność, czy męczarnia?

PW: Czysta przyjemność. Kocham reżyserować, na pewno zrobię to raz jeszcze, aktualnie przyglądam się nawet paru obiecującym projektom, pracuję nad scenariuszami, samodzielnie i do spółki. Nie chcę przez to powiedzieć, że to była łatwizna, przeciwnie, to ostra harówka. Ale mnóstwa rzeczy się przy tym nauczyłem i dzisiaj pewnie nakręciłbym ten film zupełnie inaczej…

John Carpenter mówi tak chyba o każdym swoim filmie.

PW: O, na pewno! Jeszcze jak robiliśmy dokrętki, to już myślałem, że coś tam powinienem był zrobić inaczej. Ale nie narzekam, bynajmniej, to część tej roboty. Miałem świetną ekipę z Blumhouse, z którą pracowałem już wcześniej, oraz pewność, że film wejdzie do kin, bo Sony nie kieruje swoich rzeczy prosto na streaming, czyli była to wymarzona sytuacja dla debiutującego reżysera. Sama świadomość, że tyle osób obejrzało mój film i, mam nadzieje, dobrze się bawiło, jest cudowna.

To najlepiej zarabiająca część serii, prawda? I hit na Filipinach.

PW: Zgadza się. A kiedy przyszły wyniki z Filipin, pomyślałem: "Że co?". Ucieszyłem się, ma się rozumieć. Świat zrobił się naprawdę mały. Moja żona pochodzi z Polski i zawsze, kiedy przylatujemy czy tutaj, czy generalnie do Europy, staram się spojrzeć z szerszej perspektywy na to, co dzieje się w branży, patrzeć globalnie. To dla mnie strasznie ciekawe zagadnienia.

Patrick Wilson w filmie "Naznaczony: Czerwone drzwi"

Przy tym filmie pracowałeś także z zespołem Ghost, zaśpiewałeś w ich kawałku.

PW: Od dawna jestem fanem tego bandu. Poznałem ich w 2015 roku, kiedy wydali "Meliorę", której słuchałem na okrągło. Kilka lat temu nagrali utwór "Hunter’s Moon" na potrzeby kolejnego sequela "Halloween" i wiedziałem, że Blumhouse ma kontakt z Tobiasem [Forge’em, liderem zespołu — przyp. red.]. Nie chciałem jednak, żeby pisał dla nas oryginalny numer, bo nie byłem pewien, czy mamy na to czas i pieniądze, poza tym to bardzo zajęty facet, dlatego jego management przysłał mi nagrane już przez Ghost piosenki. Powiedziano mi, że za kilka miesięcy wyjdzie album z coverami, że wszystko jest nagrane, że mogę przesłuchać całość i zobaczyć, czy coś mi się podoba. Były tam "Jesus He Knows Me", "Phantom of the Opera" Iron Maiden, nawet utwór Tiny Turner. Wszystkie były świetne, ale nie pasowały do mojego filmu. Przekazałem, jakie tematy podejmuje "Naznaczony: Czerwone drzwi" i usłyszałem w odpowiedzi "O, mamy jeszcze taki cover Shakespeares Sister". Zdziwiłem się, że Tobias nagrał "Stay"! Ale posłuchałem i pasowało idealnie, zwłaszcza tekst. Bardzo chciałem mieć wyjątkowy numer na zamknięcie, żeby szedł razem z napisami końcowymi, a metalu słucham od zawsze… Pamiętasz Dokken i "Dream Warriors"? Kawałek nagrany do "Koszmaru z ulicy Wiązów III: Wojowników snów"?

Jasne.

PW: Chciałem wykorzystać ten kawałek, byłby to świetny żart, chociaż pewnie nikt by go nie zrozumiał, może poza białymi facetami w średnim wieku. Moje dzieci pomyślałby pewnie "co to ma w ogóle być?". Dlatego wiedziałem, że to nie wypali. Zastanawiałem się jeszcze, czy samemu nie zaśpiewać coveru, ale nie mam takiego głosu jak Don Dokken. Dlatego jak usłyszałem "Stay" i uznałem, że nadaje się idealnie, zapytałem Tobiasa, czy mogę coś zaśpiewać. Odparł, żebym brał pierwszą zwrotkę. Nagrałem wokale z inżynierem dźwięku, którego polecili i… było świetnie.

"Naznaczony" i "Obecność" to nie jedyne horrory w twojej filmografii…

PW: Wiem, do czego zmierzasz.

Cóż, "Bone Tomahawk" uważam za jeden z najlepszych horrorów zeszłej dekady i chętnie usłyszę cokolwiek, co masz mi do powiedzenia na temat pracy przy tym filmie.

PW: Powiem ci otwarcie, że nie było to najłatwiejsze doświadczenie. Nie zrozum mnie źle, bo kocham ten film. Kurt Russell to jeden za moich bohaterów. Zagrał w "Bone Tomahawk" niedługo przed zdjęciami do "Nienawistnej ósemki" i to na naszym planie po latach wsiadł na konia. Ale nie będę cię okłamywał, bo mimo znakomitej obsady zdjęcia były szalenie trudne. Craig Zahler nigdy wcześniej nie reżyserował, był to jego debiut, i, sam będąc przecież dopiero po swoim pierwszym filmie, mogę śmiało powiedzieć, że pewnie chętnie dużą jego część zrealizowałby inaczej. Bo napisał naprawdę niesamowity scenariusz, a kiedy kończyliśmy zdjęcia, powiedział, że udało nam się nakręcić zaledwie osiemdziesiąt pięć procent tego, co wymyślił. Dlatego zawsze, kiedy rozmawiam o tym filmie, mam ochotę powiedzieć, że mógłby być jeszcze lepszy. I bardzo trudno mi się z tym pogodzić. Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu, więcej pieniędzy, bo byłby to jeszcze lepszy, jeszcze mocniejszy film. Zwłaszcza zakończenie. Finał nakręciliśmy ciągiem, podczas dwudziestogodzinnego dnia pracy, a ostatnie półtorej strony scenariusza chyba w niecałe dwie godziny, praktycznie bez dubli. Może w innych okolicznościach dalibyśmy z siebie więcej. Ale jestem ogromne dumny z tego filmu, kocham go, żałuję tylko, że nie mieliśmy więcej czasu.

Patrick, czas kończy się i nam, stąd ostatnie pytanie: jaki jest twój ulubiony horror?

Ostatnie, ale trudne! Powiem tak… Gdybym miał jakiś film oglądać raz po raz, i musiałby to być horror, wybrałbym "Milczenie owiec". A twój?

Anthony Hopkins i Jodie Foster w filmie "Milczenie owiec"

"Teksańska masakra piłą mechaniczną".

Też dobrze!

Zobacz zwiastun filmu "Pułapka"


Podczas tegorocznej edycji festiwalu Mastercard Off Camera prezentowany jest film "Pułapka" z Patrickiem Wilsonem i Elliotem Page'em w rolach głównych. Przypominamy jego zwiastun: 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones