Recenzja filmu

Bajecznie bogaci Azjaci (2018)
Jon M. Chu
Constance Wu
Henry Golding

Miłość na bogato

Jako że ilość 24-karatowego złota na milimetr taśmy filmowej przekracza dopuszczalne normy a wszyscy zamiast bąków puszczają wiązanki nasturcji, ciężko jest dostrzec, jak w "Bajecznie bogatych
Tytułowi Azjaci są nie tylko bajecznie bogaci, ale też bajecznie przystojni, fotogeniczni, inteligentni i ambitni. Wożą się autami wartości PKB małego kraju, mieszkają w willach wielkości kilku boisk piłkarskich, zaś w wolnych chwilach przeżywają miłosne rozczarowania w prywatnych samolotach i na ukrytych przed cywilizacją plażach. Choć akcja filmu rozgrywa się w Singapurze, wciąż mamy wrażenie, że oglądamy Wakandę, Pandorę, Śródziemie, albo inny wymiar X. Jeden z bohaterów literackiego oryginału musztruje swoich synów: Zjedzcie wszystko, nie wiecie, że w Ameryce dzieci głodują?  


Reżyser Jon M. Chu ("Iluzja 2", "G.I. Joe: Odwet") wprowadza nas w ten świat z subtelnością kogoś, kto najpierw spycha samobójcę z gzymsu, a potem zanosi się obłąkańczym śmiechem. Oto urodzona w Kalifornii i wychowana na Wyspach Rachel (Constance Wu) wybiera się wraz ze swoim chłopakiem Nickiem (Henry Golding) na drugi koniec świata, na ślub jego najlepszego przyjaciela. Problem w tym, że ukochany Rachel jest dziedzicem jednej z najbogatszych azjatyckich rodzin, zaś dziewczyna - mimo prestiżowego wykształcenia - może pochwalić się jedynie kawalerką i mierną znajomością mandaryńskiego. To, co następuje później, jest nieustannym pasmem konfliktów na tle klasowo-ekonomicznym oraz umizgów Rachel do wyniosłych matriarchiń rodu. W tle natomiast dzieją się prawdziwe cuda: pomiędzy kościelnymi nawami płynie woda i kwitną krzewy, przecinające morską toń kontenerowce stają się gigantycznym tanecznym parkietem, zaś na dachach wieżowców odbywają się imprezy, którym wspólnie patronują Hieronim Bosch, Anna Wintour i Lady Gaga.

Jako że ilość 24-karatowego złota na milimetr taśmy filmowej przekracza dopuszczalne normy a wszyscy zamiast bąków puszczają wiązanki nasturcji, ciężko jest dostrzec, jak w "Bajecznie bogatych Azjatach" rozłożono fabularne akcenty. Ton całości na pewno nie jest satyryczno-ironiczny, ponieważ mikroscenki z życia azjatyckich Rockefellerów pełnią tu podobną rolę co pościgi w kinie akcji i wywrotki na skórce od banana w slapstickowych komediach. Są punktem wyjścia i dojścia, esencją początku, rozwinięcia i zakończenia oraz puentą większości scen. Mówiąc szczerze, często robią wrażenie - nawet jeśli po początkowej ekscytacji śmiech więźnie w gardle. To jedna z tych produkcji, które z feel-good movie niepostrzeżenie zamieniają się w feel-bad movie. Zwłaszcza jeśli tuż po seansie czeka Was wizyta w osiedlowym dyskoncie, a wieczór planujecie spędzić przy Netfliksie i delicjach z Biedry.


Ponieważ pracowałem do tej pory na Wasze mylne wrażenie, spieszę z wyjaśnieniami: "Bajecznie bogaci Azjaci" to przyzwoity film. I skłamałbym pisząc, że nie ma w nim żadnego dramaturgicznego ciężaru. Centralny konflikt, ten pomiędzy przedstawicielami konserwatywnej tradycji a pokoleniem imigrantów wychowanych na obczyźnie, wybrzmiewa bez fałszu. Podobnie zresztą jak psychologicznie wiarygodna opowieść trudach o zrywania pępowiny - zwłaszcza w kulturze, w której cykl wypuszczania pisklaków w świat oraz ich powrotu na łono rodziny jest świętością. Wcielający się w zakochanych Wu i Golding mają urodę i charyzmę, na drugim planie błyszczy Michelle Yeoh w roli zimnej jak głaz matrony, z kolei humor sytuuje się dokładnie tam, gdzie powinien - paliwo narracyjne stanowią próby wykorzystania pieniędzy jako broni obuchowej i wciśnięcia otumanionej dziewczyny w gorset konwenansu.

Skojarzenia miejsca akcji z Wakandą nie są znowu tak odległe. Singapur nie tylko przypomina fikcyjne afrykańskie państewko pod względem stopnia rozwoju technologicznego oraz przywiązania do wielowiekowej tradycji, ale i sam film jest dla azjatyckiej publiczności w Stanach Zjednoczonych tym, czym "Czarna Pantera" dla czarnoskórej - poszerza jej poletko w kinie głównego nurtu, spełnia obietnicę większej reprezentacji. Widzowie oszaleli, walą do kin drzwiami i oknami, producenci stoją już w kolejce do banku, a sequel jest tylko kwestią czasu (zwłaszcza, że autor powieści Kevin Kwan podarował światu całą trylogię). Lecz zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wystarczy zdrapać pozłotko, by odkryć "szokującą" prawdę. To całkiem zabawna komedia romantyczna, którą widzieliście setki razy.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones