Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi (2017)
Rian Johnson
Waldemar Modestowicz
Mark Hamill
Carrie Fisher

Najlepszy z najgorszych

Tradycyjnie już uderzę prosto z mostu – w mojej opinii "Ostatni Jedi" jest najlepszym filmem ze wszystkich trzech ostatnich wyprodukowanych przez Disneya. Inna sprawa, iż jest to osiągnięcie
Dla rzeszy wiernych fanów oryginalnych "Gwiezdnych wojen" pierwsza odsłona wyprodukowana pod szyldem Disneya, tj. "Przebudzenie Mocy", okazała się być sporym rozczarowaniem. Wielbiciele cyklu narzekali na odtwórczość Epizodu VII, który to wiernie kopiował fabularny schemat znany z "Nowej nadziei"; krytykowali
nowych protagonistów jak i antagonistów; w końcu wyśmiewali również krótki występ Marka Hamilla. Tak czy inaczej, złaknieni kolejnej części kinomani tłumnie
udali się do multipleksów, zapewniając "siódemce" solidny wynik finansowy. Druga produkcja Disneya utrzymana w uniwersum "Gwiezdnych wojen", czyli "Łotr 1",
odcinała się grubą kreską od niemalże baśniowego klimatu poprzedników, oferując stosunkowo realistyczne podejście do międzygalaktycznych zmagań. To, co w
założeniu miało stanowić o sile ww. filmu, stało się jednak jego przekleństwem. Brak fascynujących pojedynków na miecze świetlne, niemalże całkowite
zignorowanie wątku Mocy czy surowe starcia na modłę poważnego kina wojennego dla jednych widzów stanowiły zaletę, aczkolwiek dla innych były niczym innym jak
profanacją serii.




Wraz z "Ostatnim Jedi", wytwórnia sygnowana logiem Myszki Miki złożyła cały projekt na ręce Riana Johnsona. Ze wszech miar ryzykowne posunięcie miało
przynajmniej jedną zaletę – twórca trzymał bowiem pieczę zarówno nad scenariuszem, jak i reżyserią Epizodu VIII. Czy mimo wszystko powierzenie tak ogromnego blockbustera filmowcowi, którego największym kinowym dokonaniem była pozycja "Looper", nie przypominało zagrania va banque? Jak to zwykle w życiu bywa, opinie na ten temat są mocno podzielone...




Rey (Daisy Ridley) po licznych perturbacjach odnalazła w końcu Luke'a Skywalkera (Mark Hamill). Zmęczony życiem mędrzec nie chce jednak słyszeć o wzięciu pod
swoje skrzydła nowej uczennicy. Po licznych namowach nieustępliwej dziewczyny, Skywalker koniec końców decyduje się szkolić młodą adeptkę w sztukach Jedi. W
tzw. międzyczasie Snoke (Andy Serkis), przywódca Najwyższego Porządku, wykorzystuje swojego podopiecznego Kylo Rena (Adam Driver) do zmiażdżenia resztek ruchu oporu. Raz jeszcze Finn (John Boyega), niepokorny pilot Poe Dameron (Oscar Isaac) i reszta rebeliantów zmuszeni będą stawić czoło ciemniej stronie Mocy...




Tradycyjnie już uderzę prosto z mostu – w mojej opinii "Ostatni Jedi" jest najlepszym filmem ze wszystkich trzech ostatnich wyprodukowanych przez Disneya.
Inna sprawa, iż jest to osiągnięcie dosyć miałkie, gdyż nowa trylogia oraz towarzyszący jej spin-off zapowiadają się na najgorsze części całej sagi. Raczej
spokojnie można wszakże założyć, iż dziewiąta odsłona nie wywróci rankingu całego cyklu do góry nogami. Tym niemniej należałoby pochwalić Pana Riana Johnsona za podjęcie ryzyka i wprowadzenie odważnych, choć kontrowersyjnych, pomysłów w swoim dziele. Reżyser nie boi się mieszać w kanonie, dopisując tragiczne dalsze losy znanych i lubianych bohaterów. Mimo wszystko wydaje mi się, iż wspomniane nowinki fabularne nie gryzą się szczególnie ze standardami ustanowionymi zarówno przez kultowych protoplastów jak i przez liczne twory spoza głównego nurtu gwiezdnej serii. Wyjątek stanowi specyficzny wątek z Leią, na którym to internauci słusznie nie pozostawili suchej nitki.




Jak przystało na Disneya, nowe "Gwiezdne wojny" stanowią miks starych elementów ze świeżymi pomysłami doprawionymi szczyptą niezbyt wyszukanego humoru. Po
prawdzie już "Przebudzeniu Mocy" daleko było do sympatycznego klimatu starej trylogii, "Ostatni Jedi" zaś oferuje jeszcze gorsze próby wywołania uśmiechu na
twarzy widza. Dość napisać, iż zabawne, w założeniu, wstawki zakrawają niemalże na parodię, choćby robiąc sobie żarty z symbolicznego znaczenia miecza świetlnego. Na szczęście twórca zdecydował się ograniczyć rolę uroczo irytujących zwierzątek o wdzięcznym imieniu "Porg", które to z kolei stanowią wyraźny ukłon w stronę młodszych widzów. Ironicznie można by stwierdzić, iż Disney usilnie próbuje wypromować kolejną maskotkę mającą uszczknąć nieco sławy konkurencyjnym Minionkom. W związku z powyższym Porgi raz na jakiś czas zerkają na publiczność z ekranu, drażniąc uszy kinomanów piskliwym głosikiem wzbudzającym salwy śmiechu u milusińskich... i tylko u nich.




"Ostatni Jedi" wypada o niebo lepiej wówczas, gdy narracja utrzymuje mroczny ton. Począwszy od tragicznych wydarzeń z życiorysu niemłodego już Skywalkera, na
konflikcie wewnętrznym targającym Kylo Renem skończywszy; film Pana Johnsona oferuje pełnokrwistą fabułę ciekawie wypełniającą sporą lukę od czasów pokonania Lorda Sithów. W opinii wielu osób scenarzysta zbytnio pofolgował sobie z fabularnymi zagrywkami, wzbogacając uniwersum o wcześniej nieznane moce Jedi tudzież gmatwając reguły rządzące światem duchów. Osobiście nie odebrałem nadmienionych wyżej zabiegów jako bluźnierstwa i potwarzy dla wielbicieli pierwszych części. Wręcz przeciwnie, nowinki wymyślone przez Pana Johnsona ogólnie wpisują się całkiem zgrabnie w świat, w którym przecież młody adept potrafi siłą woli podnieść ogromny myśliwiec klasy X-Fighter... Jedyny zarzut, który można by wystosować twórcy Epizodu VIII to próba zaskoczenia widza niemalże na każdym kroku. W związku z powyższym niektóre wątki postaci zostały potraktowane po łepkach, zupełnie jakby reżyser postawił sobie za punkt honoru maksymalne
zdezorientowanie fanów siedzących przed srebrnym ekranem.




Rozwój postaci, zwłaszcza zrezygnowanego Luke'a oraz demonicznego Kylo Rena, uważam za poprowadzony z niezwykłą wprawą. Wielu miłośników sagi usilnie
twierdzi, iż krystalicznie czysty Skywalker nie miałby prawa podążyć taką ścieżką, jaką ostatecznie obrał w "Ostatnim Jedi". Ci sami fani zapominają chyba jednak, że ząb czasu potrafi nadgryźć największych nawet herosów, z kolei zwątpienie i samotność to uczucia nierzadko przemieniające w zgorzkniałego starca choćby najbardziej żywiołowego młodzieńca. Ogromny wkład w urzeczywistnienie osoby wycofanego i podłamanego mistrza miał sam Mark Hamill, który dał z siebie na planie wszystko. Według jednego z wywiadów aktor w ogóle nie zgadzał się z wizją Johnsona, mimo wszystko Hamill obiecał reżyserowi widowiska, że podejdzie do zadania z pełnym profesjonalizmem. Dzięki temu artysta tchnął, nomen omen, życie w wiodącego pustelniczy tryb życia Skywalkera.




Drugą niespodzianką spod pióra Johnsona jest dodanie rysów psychologicznych bezpłciowemu dotychczas Renowi. Mroczny następca Dartha Vadera prezentował się w "Przebudzeniu Mocy" jak nieśmieszny żart, zwłaszcza po zdjęciu zniekształcającego głos hełmu. Dzięki Bogu Kylo w Epizodzie VIII wyraźnie zmężniał, pokazując nawet "mimochodem" imponującą muskulaturę mającą zapewne odciąć Rena od wizerunku niesfornego chłopczyka z kinowego poprzednika. Scenarzysta wyraźnie lepiej rozpisał wspomnianą postać w skrypcie, natomiast Adam Driver dobitniej oddał targające mrocznym adeptem emocje. Groźniejsza mimika, kosmetyczna zmiana ułożenia blizny oszpecającej twarz oraz robiące wrażenie wybuchy gniewu pozwalają widzowi zapomnieć o komicznym chłopcu do bicia z "Przebudzenia Mocy".




Doskonale rozumiem, iż brawurowe podejście do "Gwiezdnych wojen" uskutecznione przez Pana Johnsona ma tyluż zwolenników, co i przeciwników. Zupełnie nie jestem za to w stanie pojąć jak można filmowi "Ostatni Jedi" zarzucić kompletny brak klimatu charakterystycznego dla wieloczęściowej epopei. W
przeciwieństwie do "Łotra 1", recenzowany tytuł ma wszystkie składowe typowe dla cyklu, czyli zalążki kina awanturniczo-przygodowego, wątek wszechobecnej Mocy, uwielbiane przez fanów miecze świetlne (choć w skromnym natężeniu) oraz powroty starych znajomych. W dodatku bezbłędny motyw Johna Williamsa jak również i nowe kompozycje pozwalają po raz kolejny zanurzyć się w wielbione przez miliony uniwersum.




Nie twierdzę, iż po latach widzowie przekonają się do "Ostatniego Jedi" w taki sam sposób, w jaki krytycy nawrócili się do zbierającego niegdyś cięgi "Imperium kontratakuje". Sam bez ogródek przyznaję, iż po seansie z opisywaną pozycją czułem silny niedosyt gwiezdnych emocji. Niektóre pomysły, na czele z "ko(s)micznymi" wstawkami, dziwacznym gościnnym występem kultowej postaci ze starych trylogii i błyskawicznym domknięciem pewnych wątków, mają prawo się nie podobać nawet najbardziej zagorzałym fanom serii. Inna sprawa, że dzięki igraniu z konwencją miast zachowawczego "Przebudzenia Mocy" bezczelnie kopiującego stare części otrzymaliśmy nowe rozwiązania fabularne, choćby nie zawsze trafione. Z tym większym zaciekawieniem wyczekuję premiery Epizodu IX by przekonać się na własne oczy jak twórcy wybrną z wyborów dokonanych autorytatywnie przez Riana Johnsona. Pewnikiem cała nowa trylogia kleiła by się bardziej, gdyby twórcy rozplanowali od początku cały cykl, nie zaś dopisywali następne części na kolanie. Tak czy inaczej, finał szykowany przez Abramsa raczej nie namiesza w rankingu szanujących się fanów serii, u których to oryginalne odsłony powinny piastować zasłużenie pierwsze lokaty...

Ogółem: 7-/10

W telegraficznym skrócie: "Ostatni Jedi" to najlepsza z najgorszych części cyklu wysmażonych przez Disneya; film Johnsona nie jest ani tak odtwórczy jak "Przebudzenie Mocy", ani tak wyprany z magii "Gwiezdnych wojen" jak "Łotr 1"; niektóre odważne pomysły fabularne na plus, kilka karkołomnych wstawek na minus; twórca widowiska stanął przed niełatwym zadaniem dopisania dalszych losów kultowych bohaterów, starając się wyjść z niewdzięcznego zadania obronną ręką; Johnson uratował postać Kylo Rena, nadając mu wreszcie męskie rysy godne reinkarnacji Dartha Vadera; dorośli niech przymkną oko na infantylne wstawki skierowane w stronę najmłodszych pociech; podwaliny pod Epizod IX to liche, aczkolwiek jako osobny film "Ostatni Jedi" paradoksalnie sprawdza się całkiem nieźle; mogło być gorzej.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeszcze 40 lat temu nikt by nie pomyślał, że saga "Gwiezdnych Wojen" może zdobyć tak wielką popularność.... czytaj więcej
Jest w "Ostatnim Jedi" taka scena, w której Luke Skywalker (Mark Hamill) zwraca się do Rey (Daisy... czytaj więcej
Cóż by to było, gdyby czwarta część "Władcy pierścieni" rozpoczynała się od rzezi sojuszu ludzi i elfów w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones