Recenzja filmu

Pitbull. Ostatni pies (2018)
Władysław Pasikowski
Marcin Dorociński
Krzysztof Stroiński

Vega i wyga

Stawka jest wysoka, karty rozdane, świat zatrzymał się gdzieś w latach dziewięćdziesiątych, co można – w zależności od tego, którą nogą się wstało – wziąć albo za świadomą stylizację, albo za
Stary pies, nowy pan. Władysław Pasikowski przejmuje stery po Patryku Vedze, a na froncie gangsterskiej wojny melduje się stara gwardia: zaglądający do butelki Metyl (Krzysztof Stroiński), poharatany wieloletnią służbą Despero (Marcin Dorociński) oraz przeszkolony przez FBI Nielat, od teraz Quantico (Rafał Mohr). Zmiana reżysera to nie tylko przesunięcie fabularnych akcentów, ale również dziwaczny rozkrok pomiędzy dwiema filozofiami kina – tą, która zapewniła twórcy "Psów" sławę autora z własnym charakterem pisma, oraz tą, która przyciągnęła do kin wielomilionową publiczność Vegi. Fanów uspokajam: to najlepsza część serii od czasu pierwszego "Pitbulla".


Już otwierające film negocjacje z rosyjskimi handlarzami bronią sugerują, że zmiana warty nie odbyła się wyłącznie na druczku bankowym. Ponieważ w słowniku Pasikowskiego istnieją takie pojęcia, jak "inscenizacja" oraz "kompozycja kadru", scena posiada swój początek i koniec, a także odpowiedni nastrój oraz aktorską solówkę. To miła odmiana po ostatnich "Pitbullach"– tym większa że prolog, w zgodzie z przyczynowo-skutkową logiką, prowadzi do ekspozycji, ta do rozwinięcia, a gdzieś na horyzoncie majaczy punkt kulminacyjny. Skłamałbym, twierdząc, że cały film składa się z dobrych scen, lecz przynajmniej nie ma wątpliwości, co jest kośćcem i mięsem scenariusza. To historia zakonspirowanego w szeregach mafii Despera, jego szorstkiej przyjaźni z Metylem oraz sojuszu zawiązanego – jak to u Pasikowskiego – w imię sprawiedliwości, pod egidą żołądkowej gorzkiej.

Stawka jest wysoka, karty rozdane, świat zatrzymał się gdzieś w latach dziewięćdziesiątych, co można – w zależności od tego, którą nogą się wstało – wziąć albo za świadomą stylizację, albo za właściwy reżyserowi estetyczny anachronizm. W sumie na jedno wychodzi, gdyż Pasikowski po prostu czuje klimat prowincjonalnych komisariatów, zatęchłych melin i bez pudła buduje rzeczywistość pozbawioną moralnych punktów odniesienia, o której tak przekonująco w swoim debiucie opowiadał Vega. Bohaterowie to wciąż faceci na krawędzi, którzy porzucili mrzonki o społecznym posłannictwie i generalnie są "za starzy do tej roboty". Rozmawiają ze sobą jak prawdziwi ludzie, w czym spora zasługa doskonałej stawki aktorskiej – nawet kiedy scenariusz zaczyna przywodzić na myśl pole minowe, Dorociński i Stroiński potrafią zamienić czerstwy dowcip w komediową perełkę.


Drugi film, którego akcja toczy się niby gdzieś obok, ale tak naprawdę w wymiarze X, opowiada historię Miry (Dorota Rabczewska) – dziewczyny, która z warszawskiej kawiarenki pełnej hipsterów trafia do podwarszawskiej wilii pełnej gangsterów. Utrzymany jest w tonie niezamierzonej groteski i wygląda jak adaptacja Fredry na modłę "Świata według Kiepskich"– zwłaszcza gdy pichcącej drożdżowinkę Mirze sekunduje władająca międzywojenną polszczyzną babcia oraz Mona (Agnieszka Kawiorska), kolejna inkarnacja "kobiety upadłej" ze sztambucha reżysera. To ta historia jest również przestrzenią szkodliwego kompromisu pomiędzy dwiema autorskimi strategiami. Wątki mnożą się bez ustanku: raz Amber Gold i piramida Ponziego, kiedy indziej "Breaking Bad" i droga ku otchłani, to znów korupcja na szczytach władzy. Większość z nich zmierza jednak donikąd i odwraca uwagę od przyzwoicie nakręconego sensacyjniaka.


Z racji warsztatowych braków Rabczewska pozostaje najsłabszym ogniwem filmu, lecz trudno upatrywać w tym wyłącznie jej winy. Bezpretensjonalny luz, z jakim wypluwa siebie kaskady wulgaryzmów, to niestety za mało, by wpompować życie w kiepsko napisaną postać. Pasikowski, przy całym szacunku dla jego umiejętności reżyserskich, wciąż nie potrafi powołać do życia ciekawej bohaterki. Bez względu na to, czy egzorcyzmuje narodowe demony, czy idzie w gangsterską rzeźnię, kobiety są w jego filmach wypadkową trującego bluszczu i blondynki z dowcipów (zanim wspomnicie graną przez Annę Korcz agentkę Mossadu z "Operacji: Samum", spójrzcie na nazwiska scenarzystów). W jednej z najbrutalniejszych scen filmu widzimy, jak pijani bywalcy burdelu okładają nakrytą dywanem prostytutkę. W kinieVegibyłby to pewnie ciężki żart, atrakcja porównywalna z wyrywaniem zęba obcęgami albo podduszaniem przy fellatio. U Pasikowskiego to preludium do westernowej bitki, w której dwóch chandlerowskich typków pierze po gębach ludzi nieprawych. W obydwu przypadkach podobna eskalacja jest najzwyczajniej w świecie niepotrzebna.

Stare grzechy mają długie cienie. I widać, że trochę się tych błędów przeszłości nazbierało. Chociaż ściągnięci z emerytury bohaterowie oraz nowy reżyser robią w dużej mierze za ekipę sprzątającą, w szacunek wobec fanów oraz potrzebę opowiadania kolejnej historii nie musimy wierzyć na słowo. Stworzony przez faceta, który miał coś ciekawego do powiedzenia, a następnie brutalnie poturbowany przez jego wewnętrznego biznesmena, "Pitbull" spadł na cztery łapy.
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
American Pit Bull Terrier to rasa psów, która jest powszechnie uważana za agresywną i trudną w ułożeniu.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones