Recenzja filmu

Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (2016)
Zack Snyder
Leszek Zduń
Ben Affleck
Henry Cavill

Zmierzch tytanów

"Batman v Superman" ma sporo wad, które mogą odrzucić nawet najzagorzalszych wielbicieli komiksów. Fabularny miszmasz, ciężki ton opowieści oraz czasami słabujący scenariusz to tylko niektóre z
Ciężko we wstępie do tak gorąco wyczekiwanego filmu napisać coś, co nie nosiłoby znamion truizmu. Gdy bowiem zapowiedziano, że dwie ikony amerykańskiego komiksu i prawdziwe ucieleśnienia superbohaterów zmierzą się ze sobą na srebrnym ekranie, fani na całym świecie poczęli z utęsknieniem wypatrywać opisywanego blockbustera na horyzoncie. Nie trzeba było być medium by przewidzieć, że szykowało nam się iście epickie starcie na niespotykaną dotąd skalę. Rekordowy budżet produkcji, obsadowe kontrowersje oraz stosunkowo chłodne przyjęcie ostatniego "Człowieka ze stali" stanowiły dosyć mieszane przesłanki świadczące o ewentualnym kształcie dzieła Zacka Snydera. Koniec końców "Batman v Superman", że pozwolę sobie skorzystać ze skróconej nazwy, uderzył do kin i rozbił przysłowiowy bank, wbrew głosom sprzeciwu krytyków. Czy jednak faktycznie komiksowy obraz zasłużył na tak ogromne zainteresowanie publiczności?



Podczas walki Supermana (Henry Cavill) ze złowrogim Generałem Zodem śmierć poniosło wiele niewinnych osób. W obliczu strat będących efektem ubocznym poczynać superbohatera, rząd domaga się pociągnięcia Syna Kryptonu do odpowiedzialności. Nadczłowiek z obcej planety budzi jednak trwogę nie tylko w sercach mieszkańców Metropolis, ale również niepokoi i samego Batmana (Ben Affleck). Człowiek-nietoperz decyduje się poskromić Supermana za wszelką cenę, wytaczając najcięższe działa przeciwko niedawnemu pobratymcy. Na domiar złego w międzyczasie własny szatański plan knuje podstępny Lex Luthor (Jesse Eisenberg), który za prywatną misję obrał sobie upokorzenie obrońcy Metropolis. Gdy dochodzi do feralnego starcia, do walki włącza się niespodziewany zawodnik, który zagraża nie tylko życiu bohaterów, ale i egzystencji całej planety...



"Z wielkiej chmury mały deszcz?", zapytać by można zadziornie po zapoznaniu się z krytycznymi recenzjami blockbustera. Ośmielę się stwierdzić, iż nie tym razem... a przynajmniej nie do końca. Po średnio udanym seansie z "Człowiekiem ze stali", któremu wytknąłem swego czasu, m.in. dłużyzny, brak przewodniego motywu muzycznego z klasycznych odsłon oraz nagromadzenie CGI w końcówce, moje oczekiwanie wobec filmu "Batman v Superman" były mocno utemperowane. Być może obniżony próg tolerancji sprawił, że najnowsze dzieło Snydera oglądało mi się zaskakująco dobrze. Z pewnością znamienitego wpływu na pozytywny odbiór produkcji nie miała darmowa pizza rozdawana w jednym z kin jako dodatek do seansu, także wszelkie zarzuty o przyjęcie łapówki w zamian za przychylną recenzję zostają niniejszym odrzucone.



Po przepełnionych humorem tytułach ze stajni Marvela, by wymienić choćby wyjątkowo zabawowego "Ant-Mana" oraz przebojowego i odważnego "Deadpoola", miałem powoli dosyć luźnych opowiastek o superbohaterach. Prawdopodobnie podświadomie czułem przesyt wszechobecnymi żarcikami wplecionymi w narrację, łaknąc poważnego podejścia do tematu w stylu Christophera Nolana i jego ostatnich "Batmanów". Na szczęście dla mnie, Snyder uderzył w mroczne tony, ograniczając elementy rozładowujące napięcie do minimum. Tak mocno krytykowany przez recenzentów patos, podbijany przez pompatyczną muzykę duetu Zimmer - Junkie XL, paradoksalnie stanowił dla mnie powiew świeżości w dobie luzackich ekranizacji komiksowych zeszytów. Owszem, podniosła atmosfera wypełniająca każdą minutę seansu pod koniec filmu może dać się nieco we znaki i zwyczajnie zacząć męczyć, taka jest jednak najwyraźniej cena za porzucenie humoru.



Nawet dla osób mających szczęście zaznajomić się z papierowym "Powrotem Mrocznego Rycerza" jego filmowa "adaptacja", a raczej luźna interpretacja, wciąż skrywa sporo tajemnic i nowinek fabularnych. "Batman v Superman" czerpie garściami z komiksowych pierwowzorów, robiąc to momentami, niestety, bez ładu i składu. Przyznam szczerze, iż pierwsza godzina produkcji ma niezwykle szarpany charakter, jakby została naprędce posklejana z dostępnych materiałów. Ciągłe mieszanie konwencji snu z obecnymi wydarzeniami nie pomaga w utrzymaniu klarowności fabularnej, w dodatku niektóre zajścia nie są w żaden sposób wyjaśnione, stanowiąc jedynie wyraźne podwaliny pod szykowany na 2017 r. obraz "Liga Sprawiedliwości: Część pierwsza". Tak czy inaczej, po blisko 60 minutach niekontrolowanego chaosu, w końcu Snyder i scenarzyści wkraczają na właściwe tory, by uniknąć większych wykolejeń aż do samego finału opowieści.



Mając na uwadze fakt, iż zarówno Batman jak i Superman traktują piąte przykazanie (nie, nie chodzi o cudzołożenie) niezwykle serio, motywy popychające ich do starcia musiały być mocno zarysowane. O ile jednak we wspomnianym już komiksie Franka Millera upolitycznione uzasadnienie konfliktu między herosami było naprawdę wiarygodne, tak w filmie źródło tytułowego starcia ma dwojaki charakter. Z jednej strony widz otrzymuje dramatyczną sytuację, w jakiej postawiony został Superman, z drugiej zaś atakowany jest jednocześnie banałem stojącym za poczynaniami Batmana. Zwykłe niedbalstwo scenarzystów czy pójście na skróty celem upchnięcia w mocno przeładowanym skrypcie wszystkich wątków? Prawdopodobnie i jedno i drugie.



Podobnie jak i w "Człowieku ze stali", tak i twórcy najnowszego przeboju nie uniknęli ciężkiego kinematograficznego grzechu, tj. przepakowania scen akcji nadmiernymi, komputerowo generowanymi cudami. Być może jednak w przypadku produkcji "Batman v Superman" przesadne nagromadzenie fajerwerków graficznych na metr kwadratowy klatki filmowej nie razi aż tak w oczy dzięki większej różnorodności samego starcia. Jakby nie było, nie jest to tylko potyczka "mano a mano" między dwójką zbliżonych do siebie siłą kosmicznych przybyszy (vide: "Człowiek ze stali"), jeno prawdziwa batalia z udziałem większej ilości śmiałków. Inna sprawa, iż o ile w ostatnim kinowym "Supermanie" Metropolis sypało się w drobny mak w biały dzień, tak w najnowszym dziele Snydera całość obrazu ogarnia wszechobecny mrok, co część widzów może zapisać na plus jako element budowania klimatu, inni kinomani zaś ocenią to jako zabieg maskowania niedoróbek graficznych. Abstrahując od finalnej potyczki, jakość CGI faktycznie nie stoi na jednolitym poziomie. Pierwszym z brzegu przykładem niedopracowanych efektów specjalnych jest, nomen omen, koszmar(ek) Bruce'a Wayne'a. Fakt, widząc tak niemrawo wykonaną kreaturę niejeden grafik obudziłby się zlany potem od stóp do głów, z niesmakiem potrząsając głową.



Henry Cavill sprawdził się uprzednio w roli Supermana nad wyraz dobrze, nie dziwi zatem nic, iż postanowiono dać mu szansę kontynuowania swojej przygody z ikoniczną postacią. Z pewnością ogromnym zaskoczeniem był za to angaż Bena Afflecka w roli Batmana, jak jednak pokazał czas, wszelkie wątpliwości fanów zostały rozwiane przez solidny występ aktora. Odtwórca Daredevila i wzięty reżyser bardzo dobrze wpasował się w poważną konwencję filmu, z wyczuciem oddając charakter trapionego demonami przeszłości Wayne'a. Co więcej, dodatkowe kilogramy masy mięśniowej zbudowane na siłowni przełożyły się w pozytywny sposób na fizys Człowieka-nietoperza, który w swoim kostiumie budzi grozę samymi gabarytami... zupełnie jak i w komiksie Millera. Niestety, w podobnych superlatywach nie jestem w stanie wypowiadać się odnośnie postaci młodego Lexa Luthora. Demoniczny arcywróg Supermana, odgrywany przez Jessego Eisenberga, cuchnie manierą Jokera z filmu "Mroczny Rycerz" na kilometr, co gorsza, z dodatkiem irytującego pajacowania. Neurotyczny bogacz przypomina rozwydrzonego dzieciaka z majętnej rodziny, którego każdy kaprys musi zostać spełniony. Momentami ciężko uwierzyć, iż tak przerysowany osobnik byłby w stanie zagrozić komukolwiek, nie wspominając nawet o superbohaterze porównywanym do samego Boga. Zdaje sobie sprawę, iż często pozory mylą, tym niemniej w przypadku nowej wersji Luthora maniera zadufanego w sobie bufona nie stanowi raczej zasłony dymnej lecz tylko jedną z wielu nieznośnych cech antagonisty. Szkoda, iż scenarzyści zdecydowali się rozpisać postać jednego z najważniejszych wrogów Supermana właśnie w ten sposób, Jesse Eisenberg z kolei dodatkowo przeszarżował z interpretacją roli, wbijając ostatni gwóźdź do trumny biednego Lexa.



"Batman v Superman" ma sporo wad, które mogą odrzucić nawet najzagorzalszych wielbicieli komiksów. Fabularny miszmasz, ciężki ton opowieści oraz czasami słabujący scenariusz to tylko niektóre z przywar efektownego blockbustera. Zdawać by się mogło, iż Zack Snyder powtórzył toczka w toczkę błędy Sama Raimiego ze zmieszanego z błotem "Spider-Mana 3", snując wielowątkową opowieść w błyskawiczny sposób oraz traktując większość fabularnych odnóg po łebkach. Ja jednak zaliczam się do tej grupki osób, którym trzecia odsłona przygód Człowieka-pająka stosunkowo przypadła do gustu, być może zatem tłumaczy to w pewien sposób moje zadowolenie z seansu ze świeżutkim hitem "Batman v Superman". Przemówiło do mnie starcie tytanów, niezależnie od jego mizernego uzasadnienia; przekonał mnie do siebie Ben Affleck w roli "Gacka"; w końcu doceniłem także ganioną powagę i patetyczność filmu. Sama muzyka Hansa Zimmera nieraz wrzuca u widza ciarki na plecach, dramatyczny finał zaś potrafi zaprzeć dech w piersiach nawet najtwardszych komiksowych weteranów. Właśnie za te emocje i mroczny charakter historii jestem w stanie wystawić dziełu Zacka Snydera naciąganą "siódemkę", w duchu licząc na poprawę... i przemontowaną wersję reżyserską "Batmana v Supermana" na nośniku Blu-ray.

Ogółem: 7-/10

W telegraficznym skrócie: fani luzackich adaptacji rodem z Marvela niech lepiej trzymają się od filmu "Batman v Superman" z daleka; Snyder podszedł to tematu przewodniego ze śmiertelną powagą, co dla dużej części widzów może okazać się niestrawne w odbiorze; pompatyczna i podniosła muzyka od mistrza Zimmera oraz ilość humoru zredukowana do minimum według krytyków okazały się być nie do zniesienia; masa powierzchownie potraktowanych wątków oraz ponownie spektakl CGI w końcówce do poprawki; mimo wszystko doceniam odwagę w rezygnacji z elementów komediowych na rzecz posępnego klimatu niczym z kart komików poświęconych Batmanowi; skoro Marvel bombarduje nas komediowymi tworami, niech chociaż DC Comics stanie po drugiej strony barykady; ot, dla równowagi w przyrodzie.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przez wiele lat wszyscy fani Batmana i Supermana czekali z niecierpliwością na ich konfrontację na dużym... czytaj więcej
Dzieło tworzone z pasją. Film, który na nowo pokaże oblicze Supermana. Film, który wyciśnie z widza... czytaj więcej
"Batman v Superman" - spotkanie dwóch ikon amerykańskiego komiksu w jednym filmie. Nie dajcie się jednak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones