Recenzja wyd. DVD filmu

Bernard i Bianka w krainie kangurów (1990)
Hendel Butoy
Krzysztof Kołbasiuk
Eva Gabor
Adam Ryen

Powrót walecznych myszek!

"Bernard i Bianka w krainie kangurów", jest 29. klasycznym filmem studia Walt Disney Pictures. Zrealizowany zaraz po "Małej syrence" winien był zdobyć taką samą popularność co poprzedniczka z
"Bernard i Bianka w krainie kangurów", jest 29. klasycznym filmem studia Walt Disney Pictures. Zrealizowany zaraz po "Małej syrence" winien był zdobyć taką samą popularność co poprzedniczka z rybim ogonem. O ile i tutaj roi się od przeróżnych ogonów i ogonków, to ostatecznie film nie zdobył w sensie komercyjnym pokładanych w nim nadziei. Jednakże jest to dziś szczytowe osiągnięcie studia w dziedzinie sequeli. Animacja, będąca bezpośrednią kontynuacją filmu z 1977 roku, błyszczy niczym diament, a ołówki animatorów w żadnym innym sequelu nie były tak dokładne i precyzyjne.

Film otwiera nam animowana pogoń za pięknem terenów australijskiego buszu. To właśnie tam chłopiec o imieniu Cody (miłośnik zwierząt) zaprzyjaźnia się z bardzo rzadkim gatunkiem złotopiórej orlicy. Przypadkiem natrafia on na kłusownika o nazwisku McLeach i jego dość niesforną iguanę. Chłopiec podczas sprzeczki nie zauważa, że zgubił pióro orlicy. McLeach, zdając sobie sprawę, jak rzadki to gatunek, zamierza "zaopiekować się" ptakiem, by osiągnąć upragnione bogactwo. W tym celu posłuży się nieświadomym jeszcze niczego Codym. Mądry chłopiec, przeczuwając jednak kłopoty, kontaktuje się poprzez zaprzyjaźnione zwierzęta z RAS (Ratunkową Agencją Specjalną z siedzibą - w Nowym Jorku, skupiającą w sobie myszy-detektywów z całego świata), prosząc o pomoc. Do trudnej misji zostają przydzieleni Bernard i Bianka, którzy na koncie mają już niejeden sukces. Bianka mocno zaangażowana w sprawę, nie zauważa, że Bernard już dawno przestał traktować ją jak zwykłą partnerkę zawodową. Musi się jednak spieszyć z oświadczynami. Nie dość, że misja w Australii należy do najbardziej niebezpiecznych, to jeszcze na horyzoncie pojawia się lokalny szczur Jake, przydzielony im za przewodnika, a który wyraźnie zdaje się w flirtować z panną Bianką...

Pomimo że budżetu "Bernarda i Bianki w krainie kangurów" nie da się jasno określić (niektóre źródła mówią o ok. 38 mln dolarów), to od razu widać, że jest to na pewno najdroższy sequel Disneya w całej jego historii. Nie udało się to ani kontynuacji "Księgi dżungli", "Piotrusia Pana" czy "Bambiego" - które debiutowały na kinowym ekranie (niż bezpośrednio na rynku DVD/VHS jak większość animacji tego typu).

Wszystko jest tutaj dopracowane w najmniejszych szczegółach. W porównaniu z dość ubogą i miejscami surową poprzedniczką z 1977 roku widoczna jest kolosalna przepaść. Z filmu usunięto ponury, duszny i miejscami wręcz klaustrofobiczny klimat. Zamiast moczarów i sztywnej kreski, mamy lekkie pociągnięcia ołówkiem, a horyzont geograficzny wydaje się tutaj bardziej rozpięty, niż kiedykolwiek. Od strony technicznej ubiegłoroczna "Mała syrenka" wydaje się popadać w zawstydzenie, choć akurat w tym przypadku sporą część budżetu pochłonęły eksperymenty z komputerem.

A skoro o samych komputerach mowa, "Bernard i Bianka w krainie kangurów" był pierwszą animacją, w której wykorzystano całkowicie w pełni ten system animacji. W "Małej syrence" posłużono się ów techniką zaledwie częściowo. Mowa tutaj o technologii CAPS, a także częściowo CGI, co nadało obrazowi niespotykany wcześniej rozmach. Warto podkreślić, że w produkcji filmu maczali także palce przyszli animatorzy Pixara.

W momencie premiery film był pierwszą pełnometrażową animacją Disneya, w której nie pojawiły się utwory śpiewane. Postawiono na pościgi i akcję ratunkową, co było nietypowym zabiegiem dla widza, zwłaszcza że każda produkcja studia miała charakter stricte musicalowy. Jeśli piosenki nie były śpiewane bezpośrednio przez bohaterów filmu, to zawsze mogliśmy liczyć na jakieś tło wokalne. Tutaj oprócz partytury Bruce'a Broughtona nic innego się nie pojawia.

Sequel, który według mnie czaruje niesamowitym wręcz rozmachem, nie oczarował jednak wystarczająco widzów. W kinach poniósł druzgocącą klęskę, nie zbliżając się nawet do sumy, jaką włożono w produkcję. Bardzo szkoda, że sztuka i zaangażowanie, musiały przegrać z niechęcią widzów. Klęska "Bernarda i Bianki..." spowodowała, że realizację następnych sequeli swoich hitów Disney odłożył na półkę. Z pomocą przyszło tutaj DisneyToon, podstudio założone pod koniec lat 80. początkowo jako filia w Australii. W latach 90. i na początku nowego milenium firma intensywnie zabrała się za masową produkcję sequeli klasycznych hitów. W większości przypadków nawet nie zbliżając się do poziomu oryginału. Mogliśmy się z resztą o tym przekonać nie raz. "Oberwało się" samej śmietance disnejowskiej klasyki. Niestety.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones