Co za dużo to niezdrowo

Wybierając się na nowy film Barry'ego Jenkinsa nastawiłam się na seans, podczas którego niezbędne okażą się zapasy chusteczek higienicznych do ocierania wciąż nawracających do oczu łez. Tymczasem
Wybierając się na nowy film Barry'ego Jenkinsa nastawiłam się na seans, podczas którego niezbędne okażą się zapasy chusteczek higienicznych do ocierania wciąż nawracających do oczu łez. Tymczasem za wyjątkiem pięknych kadrów, dobrze skrojonych postaci i próby odzwierciedlenia nietolerancji szerzącej się w amerykańskim społeczeństwie, z sali kinowej nie wyniosłam nic więcej, oprócz pustego kubka po herbacie i jakże nietkniętego opakowania chusteczek do nosa.

Głównym tematem filmu, pomimo wielu wątków przewijających się na ekranie jest historia miłosna dwójki Afroamerykanów. W tej opowieści nie ma nic, czego byśmy jeszcze w kinie nie widzieli. On jest ucieleśnieniem męskości, facetem o którym marzą kobiety, to ten typ, który zasadzi drzewo, zbuduje dom i spłodzi syna. Jednocześnie łapie nas za serce jego rozbrajająca troska i czułość, którą ukazuje bezustannie wobec wybranki swojego serca. Od początku filmu wiemy, że "Fonny" to mocny charakter, walczący o miejsce w uprzedzonej drabinie amerykańskiego społeczeństwa, która wszystkimi swoimi siłami zapiera się, żeby nie dopuścić "innych" do uczestniczenia w ich ekskluzywnym życiu.

Świetny w tej roli Stephan James przesłania na ekranie swoją filmową partnerkę, debiutującą w tej roli KiKi Layne. Niestety młodziutka aktorka – pomimo swojej niebanalnej urody i niewyczerpanego arsenału grymasów wciąż pojawiających się na jej twarzy – nie nadąża za akcją, która dzieje się dookoła. Na przekór narracji przez nią prowadzonej mamy wrażenie, że jej postać wciąż pozostaje na drugim planie, pozwalając wysuwać się naprzód bardziej wyrazistym charakterom. Należy tu przede wszystkim wspomnieć o rodzicach dziewczyny (bezkonkurencyjna Regina King i Colman Domingo). Miałam poczucie niezaspokojonego nienasycenia tym ekranowym duetem, chciałam dowiedzieć się więcej o nich samych, o ich prywatności, przemyśleniach i uczuciach, które rodzą w nich taką wolę walki o życie młodego człowieka, który będzie ojcem ich wnuka.

Gdzieś pomiędzy długimi ujęciami i niekończącymi się monologami głównej bohaterki w tle snuje się historia USA, która nie ma nic wspólnego z "amerykańskim snem". To ta Ameryka, którą znamy już z wielu filmów, gdzie o tym, kim jesteś, decyduje inny człowiek, gdzie sprawiedliwość to jedynie puste słowo, parę razy wymienione w Konstytucji, które nie ma żadnego pokrycia z rzeczywistością. Taką Amerykę my, widzowie, uwielbiamy. Wszechogarniająca bezkarność, rodząca się na każdym kroku nienawiść, uprzywilejowana pozycja białego człowieka i bezradność uciemiężonych.

Filmów sięgających tych kwestii w ostatnich latach powstaje tak wiele, że możemy sortować w ulubionych tytułach, a odrzucać te, które wydają nam się nie do końca miarodajne z tym, czego oczekiwaliśmy. Niewątpliwie "Gdyby ulica Beale umiała mówić", będzie tytułem, który pozostanie daleko w tyle za klasykami opowiadającymi o segregacji rasowej i nierównościach, które wciąż rodzą się we współczesnych zbiorowościach. Po seansie miałam przesyt wszystkiego. Począwszy od obrazów, twarzy, informacji i zdawkowych opinii każdego z bohaterów. I pomimo nagromadzenia takiej ilości bodźców, prowadzących do lekkiego rozgorączkowania emocjonalnego, to wyszłam z sali kinowej z poczuciem, że nie dostałam od tej projekcji tego, czego oczekiwałam, czyli po prostu najzwyczajniejszego w świecie ludzkiego wzruszenia.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z niecierpliwością czekałam na najnowszy film Barry’ego Jenkinsa. Z wielu powodów. To pierwszy obraz tego... czytaj więcej
Ponoć twórczość Barry’ego Jenkinsa albo się uwielbia, albo serdecznie nienawidzi. Trudno o kompromis, o... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones