Recenzja filmu

Gettysburg (1993)
Ron Maxwell
Jeff Daniels
Tom Berenger

Tak się rodziła Ameryka

Wielkie dzieło, tak w skrócie można określić ten film. I nie tylko pod względem czasu trwania, choć 4 godziny i 31 minut robi spore wrażenie. Ale po kolei. W 1974 roku pisarz Michael Shaara wydał
Wielkie dzieło, tak w skrócie można określić ten film. I nie tylko pod względem czasu trwania, choć 4 godziny i 31 minut robi spore wrażenie. Ale po kolei. W 1974 roku pisarz Michael Shaara wydał powieść "The Killer Angels", za którą rok później dostał Pulitzera. W 1993, dwa lata po śmierci autora, przyjaciel jego syna, Ronald F. Maxwell, nakręcił film w oparciu o jego powieść. Monumentalną opowieść o jednej bitwie, trzech dniach i czterech wielkich dowódcach.

1 lipca 1863 roku w pobliżu miasteczka Gettysburg rozegrała się najważniejsza bitwa w historii wojny secesyjnej, bitwa, która zaważyła na losach wojny domowej. Tego dnia starły się wojska Unii (zwolenników prezydenta i ustroju) i Konfederacji (zbuntowanych mieszkańców stanu Wirginia). Żadnym spojlerem nie będzie ujawnienie tego, że zwyciężyła Unii, bowiem wiemy to z historii. "Gettysburg" jest jednym z niewielu filmów (i nie tylko), w którym zarówno wojska Unii, jak i Konfederacji są ukazane pozytywnie, nie ma podziału na dobrych i złych. Obie armie walczą o swoje prawa, racje i o to, w co wierzą, jak zwykli ludzie, nie potwory. Jeden z żołnierzy mówi w filmie: "My nie walczymy o czarnuchów, ale o naszą ziemię", obie armie tak naprawdę walczą o to samo. Produkcja jest znakomitym przykładem tego, że kino historyczne, amerykańskie, nie musi być przeładowane efektownością i pustymi sloganami.

Bitwa pochłonęła życie ponad 7 tysięcy żołnierzy, a 30 tysięcy zostało rannych lub zaginęło. Była to najbardziej krwawa i najbrutalniejsza bitwa w historii Ameryki. Nigdy wcześniej i nigdy później nie odbyła się równie ciężka bitwa.

Opowieść skupia się, jak już napisałem wyżej, na czterech postaciach. Są to dowodzący armią Konfederatów generał Robert E. Lee (znakomity Martin Sheen) i jego główny dowodzący generał James Longstreet (życiowa rola Toma Berengera), oraz dowodzący armią Unii generał George Meade (Richard Anderson) i jeden z oficerów jego armii, pułkownik Joshua Lawrence Chamberlain (najlepszy z całej czwórki, wiecznie zmęczony Jeff Daniels). Podczas seansu obserwujemy decyzje podejmowane przez bohaterów w ciągu tych trzech dni i ich konsekwencje. W ten sposób otrzymujemy nie tyleż dramat historyczny, co wnikliwe studium psychologiczne postaci, w końcu 270 minut filmu to nie przelewki. W obsadzie znajduje się także wiele innych znanych nazwisk, takich jak znakomity Sam Elliott w raczej typowej dla siebie roli, twardego generała Johna Buforda czy Donal Logue w roli kapitana Ellisa Speara, nieodłącznego towarzysz i zastępcy pułkownika Chamberlaina.

Film jest bardzo długi, więc wymaga od widza pewnego poświęcenia i czasu. Nie jest łatwy, nie ma w nim zbytniej efektowności ani niesamowitych efektów specjalnych. Za produkcją przemawia przede wszystkim pasja, pasja twórców i styl, w jakim nakręcono film. Całość ogląda się mimo wszystko nadzwyczajnie lekko i przyjemnie. Obraz nie nudzi, a wręcz angażuje widza. Jest to zasługa przede wszystkim bardzo dobrego scenariusza, autorstwa samego reżysera, i wspaniałych zdjęć Keesa Van Oostruma. Piękne pejzaże Stanów Zjednoczonych i doskonały styl kręcenia scen batalistycznych naprawdę zachęca. Osobnym wątkiem jest też muzyka. Randy Edelman, znakomity muzyk i stary wyjadacz w Hollywood, napisał muzykę epicką, w pełni oddającą czar filmu i jego przesłanie, a motyw przewodni jest jedną z najładniejszych kompozycji, jakie słyszałem w ostatnim czasie. W początkowej fazie produkcji film miał być serialem telewizyjnym, ale po zmontowaniu podjęto decyzję o wypuszczeniu go do kin. Obecnie to najdłuższy film w historii amerykańskiej kinematografii, który był puszczany w kinach.

Niestety film nie ustrzegł się drobnych wad i potknięć, ale przy takiej długości nie można się dziwić. Przede wszystkim, co mnie osobiście raziło, to nachalne wręcz powtarzanie niektórych scen podczas batalii, nie jest to może coś strasznego, ale po którymś tam razie, nawet niedoświadczony widz zacząłby odczuwać swoiste "deja vu". Role statystów też nieraz pozostawiały wiele do życzenia, nadekspresyjne sceny śmierci, czy wręcz dosłowne gapienie się na kamerę może czasami troszeczkę dekoncentrować. To raczej najpoważniejsze, w moim zdaniu wady filmu.

Koniec końców, przestrzec muszę, że najlepiej podejść do filmu, znając ogólną historię wojny secesyjnej (i to nie taką, jak jest przedstawiana nieraz w westernach) i samego tematu, oczywiście o przeczytaniu książki nie wspomnę. Film jest wspaniałą produkcją dla wszelkiej maści fanów historii, broni czy wojska, ale także znakomitą epopeją historyczną. Jest to dzieło monumentalne i godne polecenia każdemu kinomanowi, jednakoż i tutaj muszę przestrzec. Jest to film amerykański i bez cienia wątpliwości, że jest to jeden z najbardziej patetycznych filmów, jakie kiedykolwiek powstały, częstotliwość powiewania amerykańskich flag przekracza tutaj zwyczajowe normy. Mi patos nie przeszkadza, a wręcz uwielbiam takie kino, ale prawdopodobnie znajdę się w mniejszości. Jeśli jesteś fanem monumentalnych produkcji, na których trzeba wysiedzieć swoje, kochasz historię i zwyczajnie dobre kino, to ten film jest dla Ciebie, dla reszty pod rozwagę. Obraz docenia się nie tylko ze względu na scenariusz, ale i za jakość. Ode mnie mocne 10 z czystym sumieniem.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones