Recenzja filmu

Mickybo i ja (2004)
Terry Loane
Laine Megaw
Niall Wright

Alternative Ulster

Irlandzkie produkcje o IRA, irlandzkie produkcje o waśniach katolików i protestantów w Irlandii Północnej, rzeczywistość podzielonego Belfastu... ile razy to już było? Mnóstwo i do znudzenia.
Irlandzkie produkcje o IRA, irlandzkie produkcje o waśniach katolików i protestantów w Irlandii Północnej, rzeczywistość podzielonego Belfastu... ile razy to już było? Mnóstwo i do znudzenia. Czasami z punktu widzenia patriotycznego, czasem bardzo naiwnego, innym razem znowu w brytyjskiej wersji wydarzeń. Po latach rozliczania się z historią Irlandii za pomocą taśmy filmowej nastąpiło zmęczenie materiału... Do czasu debiutanckiej pełnometrażówki Terry'ego Loane'a.

Dwójka dzieciaków pochodzących z dwóch wrogich dzielnic podzielonego Belfastu na tle typowej irlandzkiej rzeczywistości lat 70. XX wieku wypadła bardziej przekonująco i dosadnie niż reszta wcześniejszych produkcji irlandzkich traktujących o wyrodnej prowincji Ulster. Belfast przyjął rolę tła, a chłopcy nie przejmują się niepokojącymi wydarzeniami w ich mieście. Rdzeń tego filmu stanowi oczywiście historia przyjaźni, która jednak łatwo może zginąć w konfrontacji na gruncie odmiennych przekonań, poglądów czy religii.

Lato 1970 roku. Mickybo (John Joe McNeill) w odwecie za skradziony rower kradnie dwóm prześladowcom piłkę. Pościg gubi po drugiej stronie mostu, w dzielnicy katolickiej, gdzie poznaje Jonjo (Niall Wright). Oboje idą do kina na western "Butch Cassidy i Sundance Kid", na punkcie którego dostają fioła. Chłopcy zdecydowali się na ucieczkę do Australii, co jest metaforą w odniesieniu do sytuacji w Belfaście. Nieco kojarzy się też ona z Dzikim Zachodem - ze swoimi stepami, preriami, wielkimi przestrzeniami i możliwością napadania na banki, dyliżanse lub pociągi. Cóż... możliwe, że - według Mickybo i Jonjo - w Australii można być jak Ned Kelly - australijski bandyta, który był z resztą synem irlandzkiego złodzieja. 
Ojciec Mickybo (Adrian Dunbar) całymi dniami przesiaduje za ladą baru, pijąc i obstawiając wyścigi konne, a z kolei rodzice Jonjo są w trakcie rozwodu. Do tego miasto jest nudne, szare i pełne zakazów, a jedynym miejscem ucieczki jest dla chłopców kino, a w krótkim czasie sama dosłowna ucieczka do Australii. Podzielony Belfast z wojskiem na ulicach, zamachami, zabójstwami i samochodami pułapkami nie był dobrym miejscem do życia dla tamtejszych dzieciaków. Można powiedzieć, że bunt Mickybo i Jonjo był trochę w stylu słów z utworu Stiff Little Fingers "Alternative Ulster", a część tego buntu objawiła się poprzez nietypową przyjaźń człowieka z "obozu" lojalistów z człowiekiem ze strony republikańskiej.

Ścieżka dźwiękowa generalnie bardzo dobrze komponuje się ze scenami  zmontowanymi często właśnie pod konkretne utwory. Wpierw słychać irlandzki klasyk folkowy "I'll Tell Me Ma" w trochę niemrawym wykonaniu Sinead O'Connor. Chwilę później "Summertime" Billy'ego Stewarta. Resztę stanowią głównie kawałki z "epoki", jak na przykład "Raindrops Keep Fallin' on My Head", który został napisany specjalnie do filmu "Butch Cassidy i Sundance Kid." Jest też smętny i nostalgiczny "Steal a Mule" Damiena Rice'a - ten z kolei napisany specjalnie do "Mickybo i ja". 
W obsadzie błyszczą prawie tylko i wyłącznie młodzi odtwórcy dwóch głównych ról, jako, że reszta obsady została zepchnięta nawet nie na drugi, a wręcz na trzeci plan. Nieważne. Poradzili sobie bez poważniejszych zastrzeżeń. W obsadzie pojawili się również doświadczeni aktorzy jak Adrian Dunbar ("Moja lewa stopa"), Ciaran Hinds ("Aż poleje się krew") i Julie Walters ("Billy Elliot").

Poza przedstawieniem Belfastu w niespokojnych czasach i historią przyjaźni jest to po prostu świetnie ujęta nostalgia za latami dzieciństwa, które już nie wrócą. Wiek w którym udawało się bohaterów książek, filmów i seriali czy wymyślało niestworzone historyjki, żeby ubarwić sobie trochę szarą rzeczywistość albo tylko zaszpanować przed kolegami. Do tego świata nie miały wstępu problemy dorosłych, i właśnie o tym traktuje owa nostalgia. I nie jest to broń Boże kino familijne! Młodociani renegaci nieraz sypią "fakami" i innymi bluzgami, kradną jedzenie ze sklepu i rewolwer staruszkowi denatowi (po uprzednim włamaniu się do jego domu). Zdarza się im też napluć na pracownicę kina, a Mickybo zabiera na pamiątkę palec ofiary zamachu bombowego (oczywiście po uprzednim wyrzuceniu pierścionka, który się na nim znajdował!). No i parę innych smaczków. 

Komediowo, niepoważnie, a jednak w tle ironia i rozgrywające się tragedie, o czym łatwo zapomnieć. Paradoksalnie to nie humor, a scena, kiedy Mickybo wchodzi do pubu po strzelaninie (a raczej egzekucji), by porozmawiać z ojcem, chyba najbardziej zapada w pamięć. Częściowo nadal aktualna, tak samo jak nadal aktualny jest skłócony Belfast; podzielony murem pomiędzy katolików i protestantów, sympatyków republiki i lojalistów. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones