Recenzja filmu

Nico, 1988 (2017)
Susanna Nicchiarelli
Trine Dyrholm

Czarna pani

Jej twórczość była pomostem między rzeczywistością a odmiennym światem pełnym mroku, melancholii, odrzucenia i smutku.
Żyła kiedyś taka laska. Nazywała się Nico. To znaczy, tak naprawdę nazywała się Christa, a Nico to była jej ksywa. No i ona żyła, żyła i umarła. W międzyczasie miała kilka przygód. Najpierw była modelką. Chodziła tak w tę i z powrotem, pozowała do zdjęć. Była wtedy blondynką o zimnym spojrzeniu i obliczu. Kości jej wystawały, była przysłowiową suchotnicą. Ludziom się to podobało, fascynowała ich jej nordycka uroda. Grywała także w filmach, chociażby w "Słodkim życiu" Federico Felliniego. Kręcili się wokół niej różni faceci. Nico miała z nimi romanse. Z jednego z takich romansów powstał jej syn Ari. Chociaż do dzisiaj nie jest oficjalne potwierdzone, kto był ojcem dziecka, z uwagi na podobieństwo sugeruje się, że jest nim francuski aktor Alain Delon, który jednak wypiera się ojcostwa. Christa wpadła w oko również Andy'emu Warholowi, dołączając do jego świty. To z jego inicjatywy nagrała album z The Velvet Underground. Jej rola w tym projekcie jest jednak przeceniana, ponieważ zaśpiewała tylko w dwóch piosenkach, a w reszcie grała na tamburynie. Nie lubiła być wiązana z zespołem. Wolała grać własną muzykę. W ogóle nie lubiła tego okresu w swoim życiu. Nie chciała być uważana za ikonę stylu, za piękność ani za czyjąkolwiek muzę. Ludzie, w tym wielu dziennikarzy, którzy tego nie rozumieli, często przedstawiali ją przez pryzmat jej związków z mężczyznami. Łączyli ją z Lou Reedem, Jimem Morrisonem, Jimmym Page'em, Bobem Dylanem, Jacksonem Brownem czy Iggy Popem. Artystka natomiast chciała być postrzegana pod kątem swojej własnej osoby oraz twórczości, która obejmowała sześć albumów wydanych na przestrzeni blisko dwudziestu lat.

Jak już wspomniałem, Nico (Trine Dyrholm) w pewnym momencie umarła. Dokładnie to jak jechała na rowerze. Ja właśnie dlatego nie umiem jeździć na rowerze. O ostatnich dwóch latach jej życia opowiada dzieło włoskiej reżyserki Susanny Nicchiarelli pod tytułem "Nico, 1988". Śledzimy główną bohaterkę podczas jej ostatniego tournée po Europie. Wraz ze swoim zespołem oraz menadżerem przemierza ona Stary Kontynent, odwiedzając Włochy, Czechosłowację czy nawet Polskę. Widz obserwuje turbulentne perypetie tej grupy ludzi, ich wzajemne relacje, jak również odbyte koncerty. Podczas trasy Nico musi zmagać się z narkotykowym nałogiem, problemami organizacyjnymi oraz trudnymi wspomnieniami z przeszłości. Jest to także okazja do odświeżenia kontaktu ze swoim dawno niewidzianym synem. Syn Nico, Ari, miał ciężkie dzieciństwo, ponieważ musiał się bawić z żółwiami zamiast z psem albo kotem jak normalne dzieci. Nic więc dziwnego, że już w wieku czterech lat zaczął zaglądać do kieliszka. Kłopoty z różnego rodzaju uzależnieniami ciągnęły się aż do dorosłości. Łączyła go z matką słabość do heroiny.

Wszystko ładnie i pięknie, tylko niestety trzeba przyznać, że wszystkie te zależności nie zostały zbyt dogłębnie spenetrowane przez Nicchiarelli. Najbardziej ucierpiała relacja Nico z jej synem. Powinna ona być najważniejsza, biorąc pod uwagę historię opowiadaną w filmie, nie zajmuje jednak dużo miejsca. Nie jest położony nacisk na to, jaka naprawdę więź ich łączyła oraz w jaki sposób Christa próbowała ją odbudować. W ogóle wcielający się w Ariego Sandor Funtek nie dostał dużo czasu ekranowego. O wiele więcej uwagi poświęcono członkom zespołu oraz ich wzajemnym stosunkom. Można momentami zadać sobie pytanie, czy to aby na pewno jest film o Nico? Wiąże się to z inną wadą obrazu, a mianowicie faktem, iż kilka ukazanych wątków nie wnosi nic do fabuły. To samo tyczy się niektórych dialogów, które prowadzą donikąd.

Mimo że Christa była przede wszystkim muzykiem, to w filmie mało miejsca poświęcone jest temu zagadnieniu. Mamy oczywiście fragmenty koncertów, można usłyszeć piosenki Nico takie jak "Janitor of Lunacy", "These Days" czy "My Heart is Empty", lecz nie zajmują one ważnego miejsca w dziele. Utworów muzycznych jest mało oraz stanowią bardziej tło wydarzeń, niż odgrywają główną rolę. Hardcorowi fani twórczości Nico nie mogą zatem liczyć na atrakcje związane z wysłuchaniem jej kompozycji. Nie trzeba jednak traktować tego faktu jako wady produkcji. Reżyserka po prostu postanowiła się skupić na innych aspektach z życia piosenkarki.

"Nico, 1988" prezentuje nam Christę Päffgen jako osobę z krwi i kości. I z mięsa. Może nawet aż za bardzo. W obiektywie reżyserki Nico jawi się jako stara, gruba baba. Zmienia to całkowicie ogólne wrażenie i odbiór filmu. Może to tylko kwestia indywidualnego postrzegania. Dla mnie była ona zawsze kimś więcej niż zwykłą piosenkarką czy aktorką, kimś więcej niż żywym człowiekiem. Była jakimś nieokreślonym bytem, istotą z innego wymiaru. Pamiętam, że gdy pierwszy raz ją usłyszałem, nie byłem nawet pewny, jaką płeć reprezentuje. Jej twórczość była pomostem między rzeczywistością a odmiennym światem pełnym mroku, melancholii, odrzucenia i smutku. I właśnie tego ducha oraz aury tajemniczości, otaczającą artystkę nie udało się twórcom uchwycić.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones