Gdyby przyznawać punkty za zasadność użycia określonego tytułu, "Obce ciało" Zanussiego miałoby szansę zgarnąć ich pełną pulę. Wprawdzie nie wiadomo, czy obcym ciałem w intencji reżysera miał być
Gdyby przyznawać punkty za zasadność użycia określonego tytułu, "Obce ciało" Zanussiego miałoby szansę zgarnąć ich pełną pulę. Wprawdzie nie wiadomo, czy obcym ciałem w intencji reżysera miał być Angelo dla Kris, Kris dla Angelo czy też oboje dla siebie, ale istotnie doświadczeń obcości nie zabraknie bohaterom filmu. I pół biedy, gdyby chodziło tylko o Angelo i Kris, wewnętrznemu rozdarciu tego pierwszego towarzyszy bowiem rozdarcie samego Zanussiego między wątkiem konfesyjnym, przedstawiającym wahania wiary sympatycznego Włocha i rozpoznawanie powołania przez jego niedawną dziewczynę, a ukazaniem "korpopustki" uosobionej w postaciach odgrywanych przez Agnieszkę Grochowską i Weronikę Rosati. Skutkiem prób łączenia ognia z wodą, tj. chęci przedstawienia subtelnego wątku utraty wiary w towarzystwie mniej subtelnej, a właściwie mocno publicystycznej, charakterystyki środowiska z wielkomiejskich biurowców, jest – tym razem – uczucie obcości, którego doznaje sam odbiorca. Trudno ze sobą bowiem pogodzić tak odległe formalnie wątki.
Film ma trójkę, a w zasadzie czwórkę głównych bohaterów. Jedną parę tworzą wierzący Angelo (Riccardo Leonelli) i Katarzyna (Agata Buzek), a drugą – wciągnięte w tryby bezdusznej, korporacyjnej maszyny Kris (Agnieszka Grochowska) i Mira Tkacz (Weronika Rosati). Drogi jednych i drugich najpewniej nigdy by się ze sobą nie przecięły, gdyby nie decyzja Katarzyny o pójściu do polskiego zakonu. Mężczyzna, aby być bliżej niedawnej dziewczyny, która ma czas w ramach nowicjatu na podjęcie ostatecznej decyzji, podąża za nią do Polski i zatrudnia się w jednej z korporacji. Tam poznaje swoją szefową – Kris, kobietę bezwzględną i cyniczną, oraz towarzyszącą jej Mirę Tkacz, odmianę "korpokobiety" mniej apodyktyczną, ale za to przebiegłą. Jak łatwo się domyślić, prędko dochodzi do pierwszych spięć między wierzącym Angelo a wyrachowaną szefową, której nie w głowie kościelne zabobony, co więcej, w tych nieprzyjemnych okolicznościach przyrody, a także z powodu poznania pewnej ciężko chorej osoby, mężczyzna zaczyna mieć wątpliwości w kwestiach związanych z wiarą. Równolegle z wątkiem korporacyjnym toczy się wątek konfesyjny Katarzyny, zanurzonej w życiu klasztornym, wciąż niezdecydowanej jednak do końca – przynajmniej tak to wygląda z naszej perspektywy – jaką drogę obrać.
Opis fabuły w zasadzie nie każe nam jeszcze podejrzewać filmu o posiadanie znamion koślawej publicystyki, każdy temat można wszakże przedstawić z wyrafinowaniem, a istnienia korporacyjnego szklanego klosza, pod którym kwitną nierzadko różne patologie, nie wypada negować. W "Obcym cieleW obcym ciele (1969)" temat ten jednak poddany zostaje dość swoistemu opracowaniu. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że i Kris, i Mira Tkacz miały być przykładami tłumaczącymi i charakteryzującymi całe środowisko, a wręcz określony konsumpcyjno-materialistyczny styl życia. Skutkiem tego jest umieszczenie obu postaci w wielkiej, oszklonej próżni, bez tak istotnego dla tego typu krytycznych obrazów przedstawienia stosunków i relacji w pracy oraz nieco szerszego wachlarza typów osobowościowych. W filmie Zanussiego brakuje odpowiedniej obudowy, która uzasadniałaby i tłumaczyła, jak środowisko korporacyjno-biznesowe może wpłynąć na jednostkę, pozbawić ją kompasu moralnego i wypłukać z emocji. Nie dość, że Kris jest jedyną przedstawicielką korporacji na scenie, nie licząc Miry, przez co kumuluje wszystkie jej patologie, to na dodatek nie widzimy rzeczywistego powiązania jej postaci z tym światem. Jest zlepkiem klisz powyciąganych z inwentarza publicystyki, a nie postacią, dla której moglibyśmy znaleźć motywacje w obrębie filmu. Jedynym źródłem, które delikatnie pogłębia – czy też stara się pogłębić – jej postać, a przy tym dać wyobrażenie o powodach jej duchowej pustki, jest relacja z macochą, byłą komunistką o niechlubnej przeszłości, sama korporacyjna rzeczywistość to już tylko makieta – spłaszczona rzeczywistość, na której tle tym bardziej karykaturalnie i niewiarygodnie wygląda Kris z całym arsenałem patologii i dewiacji.
Przychylniejszym okiem wypada spojrzeć na wątek konfesyjny, chociaż przyczyn tej łagodnej oceny można szukać właśnie w kontraście do nieco karykaturalnego i płaskiego obrazu korporacji. Zarówno wahania Katarzyny, jak i rodzące się w Angelo wątpliwości wypadają na tym tle nieco subtelniej, wydają się w większym stopniu zniuansowane. O ile Kris robi za album cynizmu i patologii, o tyle w postaciach Angelo i Katarzyny nie da się czytać z taką łatwością, są bowiem mniej szablonowe. Niestety przez obecność Włocha w korporacji oba wątki nachodzą na siebie, czym kieruje zresztą logika fabuły, i wtedy rodzi się przykre wrażenie obcości. Nie jest to regułą i czasami film broni się nawet w momentach zejścia karykatury z tematem wiary – nie zawsze werbalizowanym – niemniej ogólnemu uczuciu niedopasowania trudno uciec. Regresu wiary obcokrajowca nie tłumaczy zresztą wątek korporacyjny – i w tej relacji jest on martwy – bardziej już odpowiada za to kontakt Włocha z młodym mężczyzną opiekującym się ciężko chorym ojcem. Uwaga ta nie jest bez znaczenia, dowodzi bowiem, że znaczna część filmu, tj. ta dotyczą Kris i korporacji przez nią uosobionej, jest – jakkolwiek by to brzmiało – ciałem obcym w obrębie samego dzieła, nie tylko pod względem formalnym, lecz także w jakimś stopniu pod względem treściowym. I nie sądzę, aby można to było poczytać za zaletę filmu Zanussiego, mamy tu raczej do czynienia z konsekwencją zaaplikowania filmowi pewnych klisz i tez bez nadania im spójności i autentyczności.
Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że Zanussi narobił strasznego fermentu swoim filmem w minionym roku; media liberalno-lewicowe jednomyślnie wydały wyrok skazujący "Obce ciało", jeśli nie na zapomnienie, to z całą pewnością na wyśmianie, podczas gdy druga strona z obowiązku wysiadywała przez jakiś czas kukułcze jajo, by w końcu o nim zapomnieć. Od początku film Zanussiego był tyleż dziełem sztuki filmowej, ile faktem socjologicznym i esejem publicystycznym w walce kulturowej – kto wie, której stronie bardziej się przysłużył? W każdym razie od kontekstu już się nie uwolni, mało tego, sam narzuca odbiorcy ten interpretacyjny kontekst. Pozostałością tych walk jest dzisiaj średnia ocen sytuująca "Obce ciało" gdzieś między "Złotopolskimi" a horrorami klasy B. Zdaje się, że daje nam ona wyjątkowo wiedzę o dwóch prawdach: że z filmem Zanussiego rzeczywiście coś musi być nie tak, wszakże pojawiały się w ostatnich latach filmy zorientowane na prawo, a dobrze ocenione, jeśli nie przez krytyków, to przynajmniej przez widzów, oraz że ocena uległa jednak pewnym fluktuacjom natury światopoglądowej. Ostatecznie z tych dwóch prawd, a także na podstawie osobistego spotkania z dziełem Zanussiego, da się wyprowadzić jeden wniosek: "Obce ciało" to w najlepszym wypadku film przeciętny.