Recenzja filmu

Plemię (2014)
Mirosław Słaboszpycki
Hryhoriy Fesenko
Yana Novikova

Stado ponad wszystko

Ukraiński reżyser Myrosław Słaboszpyckyj zapowiada swój pełnometrażowy debiut pierwszym i ostatnim pojawiającym się na ekranie podpisem: "film nakręcono w języku migowym, nie jest tłumaczony,
Kiedyś, przed jednym ze swoich kabaretowych występów, Jan Kaczmarek zapowiedział siebie słowami: "proszę nie regulować odbiorników, ja naprawdę tak wyglądam". Ukraiński reżyser Myrosław Słaboszpyckyj zapowiada swój pełnometrażowy debiut pierwszym i ostatnim pojawiającym się na ekranie podpisem: "film nakręcono w języku migowym, nie jest tłumaczony, nie ma napisów ani lektora". Jeśli przyjdzie wam spóźnić się na seans, nie zaczepiajcie obsługi kina i nie pytajcie, czy wszystko w porządku z projekcją. Jest to zabieg jak najbardziej zamierzony, a nieznajomość języka migowego nie stanowi tu żadnej bariery pomiędzy obrazem a jego odbiorem. "Plemię" to, poniekąd, hołd złożony kinu niememu, ale też niebywała okazja do przypomnienia sobie, na czym polega siła ekspresji, czego możemy dowiedzieć się z mowy ciała, jak istotną rolę odgrywa język oraz co różnicuje człowieka od zwierzęcia. Nie ma chyba lepszej metody na podkreślenie waloru ludzkiego narzędzia komunikacji, jak zupełne jego wyciszenie. Dlatego też reżyser wprowadza nas w pełen ukrytych znaczeń świat środowiska głuchoniemych udowadniając, że nie jest konieczne rozumienie poszczególnych słów czy zdań, aby wychwycić kontekst sytuacyjny, a przy dobrze skonstruowanej historii i porządnym scenariuszu jesteśmy nawet w stanie współodczuwać reakcje oglądanych na ekranie bohaterów.



Film otwiera prosta, statyczna kompozycja skadrowanego z drugiej strony ulicy przystanku autobusowego. Dostrzegamy z daleka młodego chłopaka, który po wyjściu z autobusu pyta o coś obcą kobietę, próbując dogadać się z nią na migi. Słyszymy jedynie chrobot silników przejeżdżających aut oraz typowe miejskie dźwięki fauny. W kolejnym ujęciu podążamy za młodzieńcem, kierującym się w stronę szkoły. Gładka, płynna praca kamery, kurczowo trzymająca się pleców bohatera, przypomina ujęcia Harrisa Savidesa z filmu "Słoń" lub Olega Mutu z "4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni". Widzowi pozostaje uzbroić się w cierpliwość. Statyczna obserwacja marszu bohatera niesie ze sobą znamię niepewności, niepokoju, ale też ciekawości, a dzięki temu reżyser skrupulatnie buduje więź pomiędzy postacią a widzem, nie uciekając z kamerą w kontrapunktowe ujęcie. Bohaterem jest Grigoriy i, tak jak reszta grających w filmie aktorów, jest głuchoniemym naturszczykiem, idealnie wpisującym się w surowy oraz brutalnie wiarygodny świat mieszkających w przyszkolnym internacie uczniów. Praw i obowiązków w owym internacie nie ustalają dorośli, ale tytułowe Plemię, będące zorganizowaną grupą buńczucznych przestępców, zajmujących się terroryzowaniem nowo przybyłych uczniów, kradzieżami, napadami, wyłudzaniem oraz prostytucją. Już pierwsze zajęcia, a następnie obiad na stołówce dają się Grigoriyemu we znaki. Przypisany do klasy, od początku staje się nowym celem dla rządzącej w szkole szajki, przeprowadzającej go przez rytuał inicjacyjny i pokazującej, jak wygląda hierarchiczny podział ról społecznych w środowisku; w tym, jak dzielone są wykradzione lub wyłudzone dobra.

Grigoriy nie jest klasycznie hollywoodzkim przykładem bohatera wchodzącego w nowe, zepsute środowisko, z własnym bagażem wzniosłych zasad moralnych. Proces asymilacji z otoczeniem i afirmacja zastanego stanu rzeczy przychodzą mu niezwykle łatwo. Można mieć pretensje do reżysera, że tak szybko ujednolicił postać, nie pokazując procesu jego przechodzenia na "ciemną stronę mocy". Rzeczywistość "Plemienia" nie jest jednak wydumanym i wykreowanym bytem okolicznościowym, pod które podkłada się bohaterów według potrzeb twórców. Grigoriy szybko rozumuje, że sam – jako jednostka – jest na przegranej pozycji, dlatego instynkt przetrwania, samozachowawczość oraz potrzeba przynależności do grupy popycha go w kierunku silniejszych przedstawicieli stada. W jednej ze scen kocenia głównodowodzący Plemieniem prowadzą go na podwórko przy zniszczonym budynku, gdzie tłumaczy mu się, że będzie zmuszony bronić się w walce z trzema rówieśnikami. Reżyser po części na wzór sceny walk z "Oldboya" ustawia kamerę z boku i z oddali podąża za grupą nieprzerwanym ujęciem, by jednostajnie, bez żadnego montażu obserwować brutalną próbę Plemienia na Grigoriyim. W tle widać rozentuzjazmowany tłum migających i z zachwytem przyglądających się walce głuchoniemych. Słychać jedynie głuche odgłosy ciosów i szarpaniny, a cała scena wygląda jak katowanie nowego członka społeczności naczelnych. Tylko świadomość, że to prawdziwi ludzie, niepotrafiący wydawać z siebie dźwięków, pozwala odseparować ich od zwierząt, rzucających się bezrozumnie na padlinę.



Reżyser przy pomocy kadrowania i zamierzonego stylu narracji pokazuje, jak instynkt stadny potrafi kierować ludzkim zachowaniem, wyłączając przy tym rozum, ucywilizowanie i lata ewolucji. Po zaliczeniu kolejnych punktów inicjacji Grigoriy najpierw zostaje obsadzony w roli armatniego mięsa do upodlania życia nowo przybyłym uczniom, by w wyniku nieszczęśliwego wypadku awansować na pozycję alfonsa szkolnych prostytutek. Do jednej z nich bohater zacznie pałać gorętszym uczuciem, co będzie stanowić istotny punkt zwrotny w jego „karierze”, ale na tak przygotowanym przez reżysera gruncie widz z pewnością nie będzie spodziewał się żadnych eskapistycznych zachowań. W społeczności opartej na hegemonii strachu i wyzysku, miłość jest niewygodną odskocznią, chwilą zapomnienia, rozmiękczającą charakter człowieka. Słabe jednostki nie mają szansy tam przetrwać, dlatego odruchowo wycofują się, gdy poczują przekroczenie niebezpiecznej granicy zaangażowania. Pozostaje im jedynie oddawać się cielesnym uciechom w zaciszu przeżartych rdzą, industrialnych pomieszczeń.

Gdyby nie fakt, że akcja filmu rozgrywa się w bliżej nieokreślonej, współczesnej ukraińskiej lokacji, można by odnieść wrażenie, że oglądamy nową wersję "Władcy much" Williama Goldinga. Reżyser skupia się głównie na pozostawionym samemu sobie środowisku dzieciaków, w których jasno i klarownie rozrysowane są pozycje w grupie i z góry przypisane statusy, a grubą kreską narysowane postaci jedynie przerażają swoją bezwzględnością i bezpośredniością. Dorośli odgrywają tu raczej drugorzędną rolę, nie tyle niepotrzebnego, co nieingerującego w uniwersum głuchoniemej młodzieży tła. Istotną rolę odgrywa tu jedynie nauczyciel techniki i jednocześnie kierowca, dowożący młode uczennice-prostytutki do miejsca "pracy", blisko współpracujący z najwyżej postawionymi w hierarchii uczniami. Jest on jednak tylko przykrym przykładem na ludzkie zobojętnienie, cynizm, konsumpcyjny pragmatyzm i demoralizację; żerującym na młodych ludziach i mającym za cel jedynie łatwy zysk kosztem innych. Nie zamierza nikogo wychowywać ani karcić. Zamiast tego wpasowuje się w przykrą rzeczywistość z odpowiednim dystansem, rozumiejąc, na czym polega sztuka przetrwania w środowisku przesiąkniętym moralną degrengoladą.



W 1995 roku Larry Clark, amerykański reżyser i scenarzysta, nakręcił kultowy już dziś film "Dzieciaki" pokazując, jak wygląda zwyczajna codzienność nastolatków, spędzających czas głównie na błąkaniu się po mieście, uprawianiu przypadkowego seksu czy zażywaniu lekkich narkotyków. Myrosław Słaboszpyckyj ze swoim "Plemieniem" poszedł o krok dalej. Nie tylko zbrutalizował codzienność młodych ludzi, żyjących w tym wypadku w ubóstwie, ale co istotniejsze, podkreślił znaczenie pozytywnych wzorców i wartości moralnych dla porządku panującego w każdej społeczności. Uczniowie internatu nie mają żadnych autorytetów, a pozostawieni sami sobie dostosowują się do zastanej rzeczywistości najlepiej, jak potrafią. Zastanawiające jest zatem nie tylko to, co widzimy na ekranie, ale też wszystko, co poza niego wykracza. Skąd pochodzą ci młodzi ludzie, z jakich przyszli domów, kto się nimi opiekuje, jakie przekazują wartości i przede wszystkim, co będzie z nimi dalej? Oglądając sceny w "Plemieniu", w których bohaterowie nie robią nic specjalnego, poza prowadzeniem rozmowy na migi, możemy się tylko domyślać, o czym jest dyskusja. Patrzymy i czekamy, ale reżyser nie pozostawia widza w błogiej nieświadomości. Skrupulatnie buduje napięcie i przygotowuje nas na kolejną dawkę informacji, którą bez problemu za chwilę wyłapiemy. Nie trzeba znać języka migowego, żeby zrozumieć, co dzieje się na ekranie. Gorzej, jeśli ignorujemy fakt, że świat przedstawiony w "Plemieniu" wcale nie musi się różnić od naszej codzienności, a w jego pojęciu nie pomoże żaden język świata.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dzisiejsze kino komercyjne w pewnym sensie można powiedzieć stało się niewolnikiem dialogów. Leniwi... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones