Tylko on nas może ocalić - w ten sposób monumentalne hasło z filmowego plakatu zachęca nas do obejrzenia "Surogatów". Kim jest On? To oczywiście zaprawiony w ratowaniu świata Bruce Willis (tutaj
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Tylko on nas może ocalić - w ten sposób monumentalne hasło z filmowego plakatu zachęca nas do obejrzenia "Surogatów". Kim jest On? To oczywiście zaprawiony w ratowaniu świata Bruce Willis (tutaj jako agent FBI Thomas Greer), który po raz kolejny wciela w życie etos Johna McClaine'a - zwykłego człowieka, który dzięki męstwu, odwadze i niezachwianemu systemowi moralnych wartości, zapobiega ogólnoświatowej zagładzie. Surogata to maszyna, będąca idealnym odwzorowaniem jednostki ludzkiej. Błyskawiczny rozwój techniki sprawił, że w niespełna 15 lat elektroniczne cudaki opanowały świat, zastępując nominalnych mieszkańców ziemskiego globu, którzy zostali wyposażeni w możliwość kierowania swoim elektronicznym alter ego prosto z domowego zacisza. Międzyludzkie więzi znalazły się w gorszącej defensywie - nic więc dziwnego, że zaistniała sytuacja zaowocowała pojawieniem się ruchu oporu oraz broni zdolnej do zniesienia dotychczasowego porządku rzeczy. Jonathan Mostow serwuje nam quasi-futurystyczną wizję, w której robotyzacja rzeczywistości owocuje tragiczną dehumanizacją społeczeństwa. I właśnie w tym aspekcie - nietypowym ujęciu moralnego upadku człowieczeństwa, w którym jednostka ludzka ucieka od indywidualności, kryjąc się w plastikowym opakowaniu - tkwi największy atut filmu. Niestety, temat godny głębszej analizy psychologicznej sprowadzony zostaje do pospolitego "bum, bum", gdzie jak ryba w wodzie czuje się - tradycyjnie wylewny i ekspresyjny - Willis. Fakt faktem, że tak sugestywnego upadku ludzkości i dewaluacji człowieczeństwa dawno w kinie nie widzieliśmy. Dręczy jednak pytanie: po co? Solidna rozwałka ograniczona została do niezbędnego minimum, aktorstwo jest drewniane, zwroty akcji - boleśnie przewidywalne, rozprawę psychologiczną twórcy potraktowali po macoszemu, a główny bohater gra na tych samych nutach, które słyszeliśmy już w "Szklanej Pułapce". Efekt? "Surogaci" z dziełka niepospolitego staczają się w przeciętność, na którą czasu tracić po prostu nie warto.