Recenzja filmu

Times Square (1980)
Allan Moyle
Jay Acovone
Tim Curry

Dziewczyny na gigancie

Obraz Allana Moyle'a nie jest na pewno wybitnym osiągnięciem. Nie zapisał się w annałach kina, tak jak to planowali ludzie za niego odpowiedzialni. Nie osiągnął sukcesu "Grease" czy im podobnych.
Times Square to takie miejsce w Nowym Jorku. Konkretnie to plac, chociaż może nie wygląda. W każdym razie jest to jeden z bardziej rozpoznawalnych punktów miasta, słynący ze swoich neonów i rozświetlonych reklam. Jako symbol Wielkiego Jabłka, "Skrzyżowanie Świata" jak nazywany bywa Times Square, jest jedną z najczęściej odwiedzanych atrakcji turystycznych okręgu Manhattan. "Times Square" natomiast to amerykańska produkcja z 1980 roku w reżyserii Allana Moyle'a, będąca połączeniem dramatu i filmu muzycznego. Jej producent to Robert Stigwood znany z takich hitów jak "Tommy", "Grease" czy "Gorączka sobotniej nocy". Nie przypadkiem wszystkie one to również dzieła silnie zabarwione muzyką. Akcja "Times Square" rozgrywa się właśnie w Nowym Jorku. Nie jest to przypadek. Twórcy chcieli bowiem oddać atmosferę tamtego specyficznego oraz ważnego dla świata muzyki okresu, składając niejako hołd miastu. Tak oto powstał obraz dziś zapomniany, posiadający jednak wiernych fanów, który swego czasu mógł uchodzić za głos pokolenia.

Główną bohaterką filmu jest dziewczyna imieniem Nicky (Robin Johnson). Jest to zbuntowana, pozbawiona bliskich, nastolatka, która snuje się po ulicach Nowego Jorku ze swą gitarą elektryczną, marząc po cichu o karierze muzycznej. Pewnego razu trafia do szpitala, gdzie poznaje Pamelę (Trini Alvarado), córkę prominentnego lokalnego polityka. Jest ona całkowicie zdominowana przez apodyktycznego ojca. To typowa szara myszka, która zamiast mówić głośno to, co czuje, zapisuje myśli w pamiętniku. Mimo dzielących je różnic, dziewczyny szybko nawiązują nić porozumienia i gdy nadarza się okazja, z inicjatywy Nicky wymykają się z placówki medycznej, by zacząć nowe, uliczne życie wbrew konwenansom oraz nakazom dorosłych. Dzięki wsparciu zainteresowanego historią ich ucieczki radiowego DJ-a Johnny'ego LaGuardii (Tim Curry), zyskują sławę wśród rówieśników w całym mieście. Efektem tego jest koncert stanowiący kulminację ich rewolucyjnych działań.

Wydarzenie to łączy się z nieodzownym elementem filmu, a mianowicie muzyką. "Times Square" muzyką bowiem stoi. Już od pierwszych ujęć towarzyszą nam charakterystyczne dla epoki dźwięki. Mam tu na myśli punk oraz ogólnie rozumianą nową falę. Lista wykonawców, których utwory wykorzystano w produkcji, jest imponująca. Znajdują się na niej chociażby Roxy Music, The Cure, The Ramones, Gary Numan, Talking Heads, XTC czy Patti Smith. I chociaż nie zawsze dobór tła muzycznego pasuje do scen, to jednak soundtrack jest na pewno jedną z mocniejszych stron filmu. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że gdyby nie dobór ścieżki dźwiękowej, to dzieło Moyle'a automatycznie traciłoby na jakości. Oprócz tego utwory pełnią również ważną rolę w fabule z uwagi na fakt, że główne bohaterki same wykonują kilka własnych piosenek. I rzeczywiście śpiewa je odtwarzająca rolę Nicky Robin Johnson. Muzyka pełni tutaj rolę symbolu. Jest głosem nastoletniego pokolenia i stanowi formę buntu przeciw światu i jego skostniałym zasadom, które starają się stłumić młodzieńczy potencjał i indywidualizm jednostki.

Trzeba jednak też uczciwie przyznać, że niektóre metody stosowane przez Nicky i Pamelę mogą budzić wątpliwości. Jedną z ich pierwszych akcji jest chociażby porwanie ambulansu sprzed szpitala, który przecież mógł być w tym czasie potrzebny do ratowania czyjegoś życia. Jazda ulicą pod prąd również nie wydaje się zbyt rozsądna, będąc zagorzeniem dla uczestników ruchu. Jakiś czas później dziewczyny postanawiają, że dobrym pomysłem będzie zrzucanie z budynków starych telewizorów na chodnik, po którym chodzą ludzie. Akt ten miał być ich znakiem rozpoznawczym jako jedna z form sprzeciwu wobec społeczeństwa. Bunt nie jest zły, ale nawet on musi nosić znamiona opamiętania i odpowiedzialności.

Mimo że najbardziej znanym nazwiskiem w obsadzie jest bez wątpienia Tim Curry, ważniejszą funkcję w produkcji odgrywa Robin Johnson. Była ona w owym czasie kreowana przez producenta Roberta Stigwooda na nową gwiazdę filmu oraz muzyki. Miała jakoby być żeńską wersją Johna Travolty, który również był wypromowany przez rzeczonego managera. Trzeba przyznać, że Johnson miała wszelkie predyspozycje ku temu, by odnieść sukces. Dysponowała talentem oraz urodą, a uroku dodawał jej ochrypnięty, niski głos oraz brooklyński akcent i styl bycia. Jej kariera jednak nie rozwinęła się z uwagi zbyt długie przerwy między kolejnymi projektami i małą aktywność na rynku. Przyczyny tego są owiane lekką tajemnicą, ale prawdopodobnie był to po prostu jej wybór. Nie zależało jej widocznie aż tak na odniesieniu sukcesu w show-biznesie. Pomimo tego nadal ma wierne grono fanów, a dzięki takim produkcjom jak "Times Square" właśnie pamięć o niej całkiem nie zanikła i nadal możemy cieszyć się jej występami.

Obraz Allana Moyle'a nie jest na pewno wybitnym osiągnięciem. Nie zapisał się w annałach kina, tak jak to planowali ludzie za niego odpowiedzialni. Nie osiągnął sukcesu "Grease" czy im podobnych. Przepadł gdzieś w odmętach innych produkcji także traktujących o młodzieńczym buncie oraz całej masy filmów typu "coming out of age". Zajmuje jednak ważne miejsce w sercach tych, którzy pamiętają ją z młodych lat, gdy sami byli nastolatkami i oglądali film na dużym ekranie, identyfikując się z bohaterkami. Darzą oni "Times Square" dużym, stałym sentymentem potęgowanym przez kawałki muzyczne przywodzące na myśl beztroskie czasy. Dla współczesnych widzów też może stanowić ciekawą pozycję, warta obejrzenia chociaż polecałbym ją głównie osobom lubiącym starsze produkcje oraz miłośnikom dźwięków z przełomu lat 70. i 80.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones