Recenzja filmu

Tommy (1975)
Ken Russell
Oliver Reed
Elton John

If you can believe your eyes and ears

Ken Russell pozostaje prawdopodobnie jednym z najbardziej niedocenionych twórców drugiej połowy XX wieku. Twórca "Zakochanych kobiet" czy "Diabłów" na przestrzeni lat wypracował swój własny,
Ken Russell pozostaje prawdopodobnie jednym z najbardziej niedocenionych twórców drugiej połowy XX wieku. Twórca "Zakochanych kobiet" czy "Diabłów" na przestrzeni lat wypracował swój własny, unikatowy styl, pełen barokowego przepychu czy wręcz, jak chcą niektórzy - przesady na granicy kiczu. Szaleństwo formalne, którym charakteryzuje się dorobek Brytyjczyka może być dla niektórych ciężkie do przyjęcia, to prawda. Pewne jest natomiast to, że kiedy reszta jego rodaków babrała się w przyciężkich dylematach kina "młodych gniewnych", on sam poszukiwał czegoś zupełnie innego, ignorując obskurny realizm społecznego zaangażowania i wyprzedzając swoją epokę. Często uznawane za obrazoburcze, szokujące (patrz: wspomniane "Diabły", które były zmorą zarówno dla BBFC, jak i MPAA), obrazy Russella jednocześnie są dowodem nieszablonowej wyobraźni i perfekcyjnego wyczucia materii filmowej.

Intensywność doznań, jaką gwarantowało obcowanie z jego twórczością, czyniła go wręcz naturalnym kandydatem do podjęcia się zadania przeniesienia na ekran pierwszej rockowej opery w dziejach. Skomponowany przez tekściarza i gitarzystę grupy The Who Pete'a Townshenda, "Tommy" wydany został w formie longplaya w 1969 roku i uznawany jest za jedno ze szczytowych osiągnięć zespołu. Zainspirowany naukami Meher Baby album zawierał historię tytułowego, głuchoniemego i niewidomego półsieroty, który zyskuje ogromną popularność jako mistrz gry we flippera. Metaforyczna przypowieść unurzana była w charakterystycznym dla epoki newage'owym sosie, równie dobrze mogąc odnosić się do duchowego odrodzenia (o którym rozprawiał sam autor), jak i do eksperymentów z psychodelikami.

Rozbuchana forma, znana z muzycznych biografii Russella, znalazła idealne zastosowanie w mieniącym się barwami świecie popu drugiej połowy lat 60. Większość sekwencji, jak choćby wizyta u królowej Acid czy msza prowadzona przez Erica Claptona, porywa do dziś, zatopiona w narkotycznym sosie, który jak ulał pasuje do odpowiednio przearanżowanych na potrzeby ekranu songów. Utwory z podziałem "na role" brzmią często jeszcze bardziej efektownie i energicznie niż w oryginale, łącząc w sobie rockowego "kopa" z musicalową melodyjnością. Odtwórcy radzą sobie z materiałem praktycznie bez zarzutu, co akurat nie dziwi, zważywszy, że większość z nich posiada większe doświadczenie na scenie niż przed kamerą. Obsada została bowiem w dużej mierze skompletowana sposób gwiazd brytyjskiej i amerykańskiej sceny pop (Elton John, Tina Turner), kilka ról (w tym tytułowa, w którą wciela się Roger Daltrey) przypadło także w udziale członkom The Who.
Mariaż surrealistycznych, "kwasowych" obrazów i muzyki jest na tyle porywający, że nie sposób oderwać wzroku od ekranu. Musicalowa konwencja narzuca nieuniknioną umowność wydarzeń, dzięki czemu bez najmniejszych wyrzutów sumienia można poddać się atakującym nas wizjom, a ujawniająca się miejscami dosłowność symboliki nie razi. Ba! "Tommy" to niewątpliwe źródło natchnienia dla twórców wideoklipów z kolejnych dekad, formy przekazu wówczas jeszcze nieznanej, wkrótce mającej stać się jednak głównym środkiem promocji płyt studyjnych. Pod tym względem wkład Russella jest nie do przecenienia w podobnym stopniu jak krótkometrażowe filmy Kennetha Angera, ilustracje muzyczne Beatlesów czy pierwsze teledyski grupy Queen.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones