Recenzja filmu

Zabójcze maszyny (2018)
Christian Rivers
Grzegorz Drojewski
Hera Hilmar
Robert Sheehan

Apokalipsa na gąsienicach

Od kilkunastu lat na półki księgarni, a zaraz później na ekranach pojawiają się dzieła ukazujące przyszłość, w której społeczeństwa żyją pod jarzmem dyktatury, ratowanych przez samotnych
Od kilkunastu lat na półki księgarni, a zaraz później na ekranach pojawiają się dzieła ukazujące przyszłość, w której społeczeństwa żyją pod jarzmem dyktatury, ratowanych przez samotnych wybawców, najczęściej młodych dziewczyn. Mieliśmy to w "Igrzyskach śmierci", serii "Niezgodna", "Piątej fali". Wszystkie też ukazywały rzeczywistość po różnych kataklizmach, spowodowanych przez naturę, istoty pozaziemskie lub (najczęściej) samych ludzi. Nie inaczej jest z "Zabójczymi maszynamiChristiana Riversa ("King Kong").



Ludzkość wynalazła nową, zabójczą broń, w wyniku, której w przeciągu sześćdziesięciu minut upadła cała cywilizacja. Tysiąc lat później potomkowie niedobitków przemierzają świat na ruchomych miastach. Silniejsze i większe, dla zdobywania materiałów, pożywienia i paliwa atakowały mniejsze. Jednym z najgroźniejszych z nich jest Londyn. Jednym z jego przywódców jest ambitny Thaddeus Valentine (Hugo Weaving, "Matrix"). Pewnego dnia atakuje go młoda, zamaskowana dziewczyna - Hester Show (Hera Hilmar, "Anna Karenina"). W obronie Valetnine'a staje pracownik muzeum historycznego Tom Natsworthy (Robert Sheehan, "Polowanie na czarownice"), którego Valentine wyrzuca z miasta. Zmuszeni na swoje towarzystwo Hester i Tom wędrują po pustkowiach. Na swojej drodze przeżyją niejedną przygodę i spotkają najbardziej poszukiwaną kobietę na Ziemi Annę Fang (Jihae Kim). Wspólne przeżycia zbliżą ich do siebie oraz naprowadzą na ślad niebezpiecznego spisku, mogącemu zagrozić resztce ludzkości.


Film jest bardzo nierówny. Początek jest mocny i szybki: wielkie, rozpędzone miasto ściga małą, bawarską osadę, aby przejąć jej surowce. Jednak już po chwili tempo zwalnia i przez kolejne dwadzieścia minut widz jedynie ma patrzeć na to, jak dwoje głównych bohaterów próbuje się dogadać i przetrwać na szczątkach świata. Mało to oryginalne, a całość jest w gruncie rzeczy przewidywalna. Reszta postaci działa na zasadzie tła, którzy niewiele wnoszą dla całej akcji, a są w zasadzie przysłowiową "zapchajdziurą", aby główni bohaterowie mogli się popisać.



Kolejnym minusem staje się lekkie przeładowanie wątków. Patrzymy więc, jak Valentine buduje tajemniczą maszynę, a jego córka (Leila George) stara się dowiedzieć, co się dookoła niej dzieje. Wprowadzono postacie dwóch chłopaków, którzy w zasadzie nic nie robią na potrzeby całej fabuły i znikają z niej równie nagle, jak się w niej pojawili. Nieco ciekawiej pokazano Shrike'a (Stephen Lang, "Avatar"), który do samego końca gra emocjami, umie wzbudzić w widzu lęk (szczególne brawa dla jego świetlistych oczu, rodem z "Pogromców duchów II") i pozostaje konsekwentny w swoim postępowaniu. Chociaż jest na pozór bezduszną maszyną, pozostaje najbardziej ludzką postacią w całym filmie. 



Również główni bohaterowie zostali przedstawieni bardzo niekonsekwentnie. Bohaterka Hilmar w pierwszych scenach na prawdę sprawia wrażenie osoby twardej, doskonale znającej świat i życie. Ale to szybko zostaje zepchnięte na drugi plan, bo go głosu dochodzi łzawa historia życia i nagle się okazuje, że twardzielka z blizną na twarzy to cierpiąca po stracie matki dziewczynka, przewrażliwiona na punkcie swojego wyglądu. Natomiast Sheehan jest zwyczajnie nijaki. "Mieszczuch" na każdym kroku pokaże, jak niewiele wie o otaczającym go świecie. Rozkręca się dopiero pod koniec i w końcu może pokazać, że ma tu coś do powiedzenia, ale to i tak niewiele. Również Weaving nie powala swym wykonaniem. Jego Valentine to zwyczajny psychopata z kompleksem Boga i ambicjami wielkości zmechanizowanego Londynu.

 

Nie znaczy to jednak, że "Zabójcze maszyny" są fatalne. Wyrazy uznania dla speców od efektów, którzy stworzyli tak rewelacyjny Londyn. Miasto jest olbrzymie i wbrew pozorom piękne. Wpleciono tu też trochę humoru, zwłaszcza w stosunku pracowników muzeum do ludzi sprzed tysiąca lat, np. wątpliwości, czy w XXI wieku umieli jeszcze czytać, lub uważanie Minionków za bogów, oraz zbieranie różnych pamiątek, jak tostery, telefony komórkowe, czy wyrażanie zdziwienia wyglądem planety sprzed "sześćdziesięciominutowej wojny". Również otwierający film pościg Londynu za mniejszym miastem jest prowadzony szybko i z rozmachem, co wbija widza w fotel. 



"Zabójcze maszyny" nie wyłamują się z utartych schematów swojego gatunku i raczej nie mają szans, aby przyćmić inne tego typu produkcje. Trzeba jednak pamiętać, że jest to pierwsza część czteroczęściowego cyklu powieściowego Philipa Reeve'a. Sądzę, że warto sprawdzić, jak się potoczą dalsze losy Hester i Toma. Zakończenie sugeruje, że możemy oczekiwać kolejnej części.
 
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Zabójcze maszyny" zaczynają z wysokiego C i po krótkim zarysowaniu kontekstu opowieści narzucają... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones