Recenzja filmu

Zero (2009)
Paweł Borowski
Robert Więckiewicz
Bogdan Koca

Zero gramów emocji

Pełnometrażowy debiut Pawła Borowskiego "Zero" to 24 historie nieszczęśliwych osób. I na tym stwierdzeniu mógłbym zakończyć krótkie streszczenie fabuły, bowiem jak powiedział niegdyś wielki
Pełnometrażowy debiut Pawła Borowskiego "Zero" to 24 historie nieszczęśliwych osób. I na tym stwierdzeniu mógłbym zakończyć krótkie streszczenie fabuły, bowiem jak powiedział niegdyś wielki reżyser Michelangelo Antonioni: "Film, który można opowiedzieć, to nie jest udany film". Tego filmu nie da się opowiedzieć.

Reżyser chłodnym okiem pokazuje nam przeplatające się losy zwyczajnych ludzi: biznesmena, sprzedawcy gazet, aktorki filmów porno czy taksówkarza. Forma filmu wydaje się być zbliżoną do filmów Alejandra Gonzáleza Iñárritu ("21 gramów", "Babel"), lecz nazywanie Borowskiego polskim Iñárritu jest dużym nadużyciem. Są to filmy mówiące o zupełnie innych problemach, a to że twórca "Zero" wykorzystał akurat tę metodę nie znaczy, że "kopiuje" kino meksykańskiego reżysera. Jedynym nawiązaniem do wspominanego filmu jest tytuł. W filmie Iñárritu 21 gramów to dusza, Borowski pozbawia swoich bohaterów duszy, stąd zero. Jednak nie ma  mowy o idealizacji czy moralizowaniu, reżyser tworzy skomplikowanych i niejednoznacznych w swoich działaniach bohaterów. Dużo trafniejszym spostrzeżeniem byłoby nawiązanie reżysera do filmów Michaela Hanekego. W filmie "71 fragmentów" jak i "Kodzie nieznanym" mamy do czynienia nie tylko z podobną formą, ale również problemem niemożności porozumienia się prowadzącego do tragedii. Borowski podobnie jak Haneke przedstawia nam problem emocjonalnego chłodu, wobec którego reżyser zatacza strzałki w napisie "Zero" widniejącym na plakacie filmu.

"Zero" jest zimnym spojrzeniem na metropolie, w której uczucia umarły śmiercią naturalną.
Bohaterowie pozbawieni jakichkolwiek zasad moralnych gonią wyłącznie za pieniędzmi. Starają się kupić sobie kawałek pozornych emocji czy uczuć w formie spotkania bogatej, starszej kobiety z męską prostytutką czy przypadkowego seksu wiecznego pracoholika. Praca staje się jedynym sensem ich życia, który ostatecznie nie ma żadnego celu. Jest to świat biznesmenów popijających energetyczne napoje, by zwiększyć swoją "wydajność" życiową. Obraz polskiego reżysera można porównać do norweskiego "Kłopotliwego człowieka" w którym dostrzegamy podobną wizje "bezosobowego, wyjałowionego świata". Przedstawiając wielowątkową historię reżyser nie pozwala zgubić się widzowi, z lekkością prowadzi nas po szarych ulicach wielkiego miasta, na których dzieją się decydujące dla jednych, a dla innych zupełnie błahe decyzje. Z pozoru dobra decyzja, może przynieść odwrotne skutki.

Na końcu autor spaja swoje dzieło filmową klamrą, w której postać grana przez Roberta Więckiewicza rozsypuje tabletki, popychając wcześniej kulki Newtona. Film porusza również kwestie przypadku i tutaj znów nie obejdzie się bez odniesienia, tym razem do genialnego filmu Krzysztofa Kieślowskiego z 1981 r. Popchnięta kulka sprawia, że poruszy się inna. Tak samo losy bohaterów zazębiają się, decyzja jednego człowieka może zaważyć na życiu kogoś innego. Ale nie tylko "Przypadek" łączy Borowskiego z twórcą "Dekalogów", reżyser podobnie jak Mistrz stara się być nie artystą, a rzemieślnikiem, dokładnie szlifującym każdą scenę. Nie ujmuje to jednak reżyserowi, wręcz przeciwnie, zamiast tworzyć pozory artysty, z czym dziś boryka się wielu młodych twórców, on po prostu robi film.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o aktorstwie, ponieważ od dawna nikt tak dobrze nie wykorzystać potencjału wspaniałych polskich aktorów, którzy zazwyczaj odgrywają wyłącznie drugoplanowe role w serialach lub na deskach teatru. Andrzej Mastalerz, który zachwyca swoją grą zmęczonego życiem mężczyzny stwarza postać na miarę najwyższych nagród filmowych, podobnie zresztą jak fenomenalny Robert Więckiewicz grający postać
zimnego finansisty czy Marian Dziędziel w roli gruboskórnego taksówkarza. Wielkim atutem filmu są również zdjęcia Arkadiusz Tomiaka i mocna, nowoczesna muzyka Adama Burzyńskiego, podkreślające szybkie życie bohaterów w którym nikt nie ma czasu odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania.

"Zero" to film śmiało wpisujący się w kanwę kina europejskiego. Paweł Borowski razem z twórcami tj. Małgorzata Szumowska, Dorota Kędzierzawska, Marcin Wrona czy Wojciech Smarzowski przywraca wiarę w polskie kino. Spod grubej warstwy różowych komedii romantycznych wyłania się szare, dobre kino odchodzące od tak często krytykowanej "polskiej martologicznej smuty". Jest to jeden z najlepszych polskich filmów ostatniej dekady i kto wie czy Borowski nie stanie się reżyserem znanym na świeci tak jak Jarmusch czy choćby wspominany już Iñárritu. Może nadszedł już czas, by polskie kino powróciło do dawnej formy, kiedy to cały świat zachwycał się Polską Szkołą Filmową, a Antonioni zapraszał do swojego filmu Zbyszka Cybulskiego. Na razie wszystko jest na dobrej drodze.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film Pawła Borowskiego (autora bardzo dobrej krótkometrażówki "Kocham cię") ogląda się z ulgą. To co w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones