Relacja

31. WFF: Dybuk, yakuza, amnezja i Żyd w kniejach

https://www.filmweb.pl/article/31.+WFF%3A+Dybuk%2C+yakuza%2C+amnezja+i+%C5%BByd+w+kniejach-113930
Trwa kolejny dzień 31. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Obejrzeliśmy już na nim sporo ciekawych filmów. Dziś recenzujemy dla Was "Demona" Marcina Wrony, nowy film Takeshiego Kitano "Ryuzo i siedmiu najemników", francusko-szwajcarski dramat "Amnezja" i debiut Piotra Chrzana pt. "Klezmer".

***

Kac romantyczny (rec. filmu "Demon")

Zaczyna się jak na horror przystało. Niebo ma kolor stali, mężczyzna dobija do brzegu na barce, a nieznajoma kobieta brodzi po pas w wodzie i wyje jak opętana – ktoś tu wykupił bilet w jedną stronę. Piotr (Itay Tiran) przyjeżdża do Polski z Anglii. Ma wziąć ślub z Żanetą (Agnieszka Żulewska) i zamieszkać podarowanym przez teścia (Andrzej Grabowski) domostwie na prowincji. Odkrycie zakopanych w ogródku ludzkich szczątków pożeni go jednak z bezcielesnym dybukiem – żydowskim upiorem, który przylgnie do jego duszy i zamieni wesele w swoją potańcówkę.  


Zabawa się rozkręca: brat polewa, teść klepie po plecach, stodoła się buja, a Piotr bełkocze w jidysz, przegina go na wszystkie strony jak w "Egzorcyście". Marcin Wrona nakręca spiralę paranoi, bawi się gatunkiem, cytuje klasyków, wprowadza na ekran kolejne figury – to Starego Żyda, strażnika pamięci o zmarłych, to znów Człowieka Nauki, który powoli staje się Człowiekiem Wiary. Zmienia układ sił, pokazuje, że każdy gatunek to w gruncie rzeczy zestaw wymiennych klocków i pole do zabawy kinem. W najlepszych scenach filmu ta przemyślana strategia artystyczna idzie w parze z bezbłędną realizacją. Oto umęczony pan młody siedzi skrępowany w piwnicy, żyd próbuje egzorcyzmować, ale po świecku, podliczając bilans zysków i strat, panna młoda zawodzi w kącie, a teść rzuca przekleństwami na prawo i lewo. Mieszanka horroru, humoru i absurdu jest u Wrony narracyjnym paliwem.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.

***

Stary, ale yakuza (rec. filmu "Ryuzo i siedmiu najemników")

Poza granicami swojego kraju Takeshi Kitano znany jest przede wszystkim jako twórca zamyślonych dramatów w rodzaju "Lalek". Ewentualnie kojarzy się go z emploi japońskiego mafioza z "Brother" czy "Johnny'ego Mnemonica" albo z policyjnymi dramatami w stylu "Hana-bi". Nie zapominajmy jednak, że "u siebie" twórca jest również komikiem, prezenterem i osobowością telewizyjną. Japońska komedia to jednak towar, który nie sprzedaje się na świecie tak dobrze jak japońska kontemplacja czy japońska przemoc. Internet jest niby pełen nagrań z tamtejszej telewizji, które wystawiają na próbę zachodnie poczucie humoru (oraz dobrego smaku). Ale w naszym kręgu kulturowym pozostają one zaledwie anegdotami, w najlepszym wypadku memami. Dlatego "Ryuzo i siedmiu najemników" – choć w Kraju Kwitnącej Wiśni był przebojem kasowym – to zdecydowanie Kitano nieeksportowy.


Kto preferuje subtelny humor – nie ma tu czego szukać. Kitano woli slapstick, czarną komedię, "grube" żarty. Jest puszczanie bąków, jest cross-dressing, jest bezczeszczenie zwłok. Jest ośmioro bohaterów jakby żywcem wyciągniętych z kreskówki: każdy z jakąś wyolbrzymioną do karykaturalnych rozmiarów charakterystyczną cechą. O reżyserskiej randze Kitano świadczy jednak fakt, że w całym tym farsowym gąszczu potrafi on znaleźć też miejsce na rzetelny portret głównego bohatera. A nawet na cień refleksji.

W tym pierwszym pomaga oczywiście to, że w tytułowego Ryuzo wciela się nie lada aktor – znany m.in. z "Imperium zmysłów" i "Imperium namiętności" Tatsuya Fuji.

Całą recenzje Kuby Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.


***

Kucharek sześć i sprawa niemiecka (rec. filmu "Amnezja")

Początek filmu. Na ekranie pojawiają się nazwiska osób, które przygotowały scenariusz. Zamiast standardowo jednego lub dwóch, widnieje ich aż cztery. To był pierwszy sygnał, że z "Amnezją" będzie coś nie tak. Stare przysłowie mówi: gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść. I niestety sprawdza się ono również w przypadku filmów.


"Amnezja" mogła być ciekawym filmem nowelowym. Składa się bowiem z co najmniej trzech różnych historii. Wszystkie łączy miejsce akcji i narodowość bohaterów. Pierwsza to opowieść o młodym DJ-u Jo, który przybywa na Ibizę szukać spełnienia marzeń. Spokojna wyspa w archipelagu Baleary właśnie zaczyna zmieniać się w najważniejszy ośrodek muzyki elektronicznej na świecie. Za sąsiadkę chłopak ma starszą kobietę, która sama związana jest z muzyką, choć innego rodzaju. Na tę historię o narodzinach kultury techno nakłada się druga opowieść o platońskiej miłości. Jo i jego sąsiadkę Marthę łączy więź typu erastes-eromenos i (jak tego chciał Platon) mimo erotycznego przyciągania pozostaje relacją seksualnie niespełnioną, co przekłada się na rozwój duchowy. Trzecia opowieść dotyczy pamięci historycznej. Na przykładzie Marthy i rodziny Jo twórcy prezentują różne formy radzenia sobie z nazistowską przeszłością Niemiec. Każda strona reprezentuje inną postawę, każda jest zaślepiona przekonaniami, które są niezbędne dla zachowania przez nich zdrowia psychicznego.

Czytając powyższe słowa można byłoby sądzić, że "Amnezja" ma szansę zaciekawić widza. Niestety siedmioletnia przerwa w realizowaniu filmów kinowych nie przysłużyła się Barbetowi Schroederowi.

Całą recenzję Marcina Pietrzyka przeczytacie TUTAJ.

***

Znalezisko (rec. "Klezmer")

Reżyserski debiut Piotra Chrzana potwierdza, że dobry scenariusz i właściwa obsada gwarantują więcej niż połowę sukcesu. Zrealizowany bez wsparcia PISF-u, nakręcony za symboliczną kwotę film zaczyna się niczym etnograficzny obrazek z życia wiejskiej młodzieży, a kończy jak dobry dreszczowiec. To kameralna opowieść o wojnie bez wojny, która niepostrzeżenie chwyta za twarz i nie pozwala wyrwać się z bolesnego uścisku.


Choć przez cały film bohaterowie przemierzają leśne ostępy, "Klezmer" nie jest bynajmniej snujem spod znaku festiwalu Nowe Horyzonty. I choć opowiada o skomplikowanych polsko-żydowskich relacjach z czasów II wojny światowej, różni się od zrealizowanych w ostatnich latach rodzimych filmów z wątkiem Holokaustu. W przeciwieństwie do twórców "Idy", "Pokłosia" czy "Ziarna prawdy" reżyser nie opowiada o tajemnicy z przeszłości, którą próbują rozwikłać bohaterowie, najczęściej krewni uczestników tragicznych zdarzeń sprzed lat. "Klezmer" skraca dystans. Rozgrywający się w 1943 roku obraz relacjonuje kilka godzin z życia Polaków, którzy znajdują w kniei rannego Żyda zbiegłego z transportu. Rozpoczyna się dyskusja: czy uciekiniera należy wydać, ocalić, a może zostawić na pastwę na losu? Jeśli wydać, to komu: Niemcom, polskim policjantom czy sołtysowi? Jak podzielić ewentualną nagrodę? Komu przypadnie but, a komu marynarka mężczyzny?

Tym, co od razu zwraca uwagę w "Klezmerze", są dialogi. Chrzan, który scenopisarskie rzemiosło szlifował na planie "Na dobre i na złe", ma talent do soczystych, "z życia wziętych" fraz.

Całą recenzję Łukasz Muszyńskiego przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones