Relacja

CANNES 2018: Proca Czechowa

autor: , /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2018%3A+Proca+Czechowa-128267
Dzieje się! Adriana Prodeus obejrzała jeden z najlepszych jak dotąd filmów imprezy, włoski dramat w reżyserii Alice Rohrwacher – "Lazzaro Felice", z kolei Michał Walkiewicz wybrał się na nowy obraz festiwalowego ulubieńca, Hirokazu Koreedy, czyli "Shoplifters".


Jeszcze młodszy papież ("Lazzaro Felice", reż. Alice Rohrwacher)

Ten film uświadamia, jak bardzo współczesne kino odzwyczaiło nas od alegorii, od metafory. Jak nisko latamy na co dzień i jak niewiele trzeba, żeby poszybować nad rzeczywistością i pokusić się o szersze spojrzenie. A wręcz o diagnozę polityczno-społeczną, jaką ostatnio serwował nam bodaj Pier Paolo Pasolini. Bo czy to nie my, współcześni obywatele, wierzymy, że dług naszych państw wciąż rośnie - mimo że pracujemy od rana do nocy? Czy to nie my, pracownicy wolnego rynku, bierzemy udział w swoistym przetargu, kto z nas zrobi jeszcze więcej za jeszcze mniejsze pieniądze? Czy to przypadkiem nie my wolimy od życia na wsi przeprowadzkę do miasta, gdzie jesteśmy dokładnie tak samo biedni i jeszcze bardziej bezdomni? W poetyckiej, burleskowej formie Alice Rohrwacher rozpoznaje wciąż aktualne problemy, z dużym poczuciem humoru pokazując konieczność ciągłego cwaniakowania, kombinowania oraz niewiarę we wsparcie socjalne. Mieszają się w tym filmie: włoski neorealizm, realizm magiczny, idylla, hagiografia, komedia. Lecz zwroty akcji nie mają w sobie nic z tych, do jakich przyzwyczaiły nas seriale, a kto przewidzi zakończenie, powinien dostać specjalną Złotą Palmę dla najuważniejszego widza.

W kilkudziesięcioosobowej wiosce Inviolata, jak mówiło się dawniej wiosce służebnej dworu Markizy Alfonsiny de Luny, życie toczy się jak przed wiekami. Poborca gani pracujących w polu, zbierających liście tytoniu i suszących je na powale. Robotnikom co miesiąc rośnie dług, bo więcej rzekomo przejadają niż zarabiają. I nikt się nie sprzeciwia. Nikt nie umie pisać, ni czytać, nie chodzi do szkoły i nie opuszcza majątku, oddzielonego od świata tylko rzeką z zerwanym mostem. Gdy trzeba będzie wreszcie ją przekroczyć, nikt z mieszkańców nie odważy się zamoczyć nogi. Oto i kolejne symboliczne ograniczenie horyzontów myślowych. Społeczność wsi żyje spokojnie, nie podważając zasad funkcjonowania systemu aż do momentu, gdy papierosowa królowa zostaje zdemaskowana przez policję. A staje się to przypadkiem za sprawą zniknięcia jej zbuntowanego syna Tancrediego (Luca Chikovani) - czyli tak zwanej "pięknej duszy" zaczerpniętej z z dzieł Jana Jakuba Rousseau i "Jerozolimy wyzwolonej" Torquata Tassa. Melancholijny i niezdolny do działania Tancredi wzywa tytułowego bohatera do ślubów braterstwa, które w ich kontekście wydaje się śmieszne i wydumane. Tancredi pasuje Lazzara na swojego rycerza, ofiarowując mu zepsutą procę, którą zamierzał wyrzucić i nakazuje mu zachować tę broń aż do śmierci (proca Czechowa?). Smętny markiz przypominający postać Jakuba Gierszała z "Sali samobójców" wymusza na wieśniaku kłamstwo, jakoby porwał go dla okupu. Skłania go też do przypieczętowania listu kroplą krwi.

Fakt, że to tytułowy bohater rani własny palec, wydaje się kluczowy. To szczęśliwy głupek, boski człowiek, a może ktoś święty. Podobnie jak w "Młodym papieżu" motor narracji stanowi tu pytanie, czy tajemnicą świętego jest prawdziwa mądrość, pustota czy szwindel. I podobnie jak tam, do końca filmu nie wyjaśnia się tożsamość "Lazzaro felice" czyli szczęśliwego Lazzara, zagranego mistrzowsko przez debiutującego na ekranie Adriano Tardiolo, który z wyglądu przypomina Ninetto Davoliego, aktora Pasoliniego (tyle że w bardziej anielskiej wersji). Milcząca, dziecięca twarz o cielęcym spojrzeniu, szczery wyraz, skrajna łatwowierność, gotowość do pomocy każdemu w każdej chwili i w każdej sprawie – udaje mu się osiągnąć te cechy na ekranie, ani przez chwilę nie będąc sztywnym ani nudnym. Nosi w sobie tajemnicę i nikogo nie dziwi, że czyni cuda. Nie ma rodziców i nigdy nie zastanawia go, co się z nimi stało. Pracuje najciężej ze wszystkich i nigdy nie narzeka. Nie je, nie pije, nie jest zmęczony, czasem tylko zawiesza się, wlepiając wzrok w pustkę na długie godziny. O takich ludziach nauczyciele zen mówią, że żyją oświeceni, choć nawet nie wiedzą, że istnieje oświecenie. A ponieważ wszystkie imiona w tym filmie są obciążone znaczeniem, a zarazem odrobinę obśmiane, Lazarro też stanowi luźną wariację na temat swojego patrona.

Całą recenzję Adriany Prodeus przeczytacie TUTAJ.


Rodzina na cudzym ("Shoplifters", reż. Hirokazu Koreeda)

Im dłużej oglądam filmy canneńskich pieszczochów, tym częściej zastanawiam się, dlaczego jednym wybaczam zajeżdżanie na amen swoich koników, a innym urządzam połajankę. Dlaczego w tej pierwszej grupie znajduje się Hirokazu Koreeda, a w tej drugiej – żeby daleko nie szukać - Asghar Farhadi? I chyba chodzi o artystyczne lenistwo, a konkretnej: o drogę na skróty, dewaluowanie swoich fascynacji i traktowanie autorskiego języka jako zestawu fabularnych wytrychów. Nowy film Japończyka jest złożony ze scen, które widzieliśmy, opowiedziany w stylu, który znamy i zwieńczony refleksją, której możemy się spodziewać. A jednak nie ma w nim ani jednego kadru, który czyniłby kino nudniejszą sztuką.


Tytuł nie kłamie, nakłada się zresztą na scenę, w której małoletni Shota (Kairi Jyo) wraz z ojcem Osamu (Lily Franky) bez większego trudu obrabiają lokalny warzywniak. Dla bohaterów to nie tylko strategia przetrwania, ale też spajający rodzinne więzi rytuał. W prowizorycznej chacie na przedmieśiach Tokio czekają na nich matka i żona Nobuya (Sakura Andô), siostra Shoty, Ayi (Mayu Matsuoka) oraz nestorka rodu Hatsue (Kirin Kiki). Wszyscy żyją w myśl zasady "żadna praca nie hańbi", imają się dorywczych zajęć i ledwo wiążą koniec z końcem. I chociaż pojawienie się w ciasnym, ale własnym kącie bezdomnej dziewczynki Hojo (Sasaki Miyu), nie zmieni ich pomysłu na życie, na pewno roznieci na nowo płomień domowego ogniska i odsłoni skrzętnie ukrywaną przez reżysera prawdę o przeszłości bohaterów.

Temat dynamiki rodzinnych zależności oraz sposobu, w jaki budujemy nasze relacje z najbliższymi, powraca u Koreedy jak bumerang: od "Dziecięcego świata" przez "Jak ojciec i syn" po arcydzieła formatu "Naszej młodszej siostry" oraz "Po burzy". Tutaj jednak o wiele istotniejsze niż dotychczas wydaje się pytanie o samą definicję familii i o nadzieje, które wobec niej żywymy. Włączona w nowy społeczny układ, milcząca Hojo działa jak katalizator uśpionej pamięci – na wierzch wychodzą skrywane emocje i potrzeby, zadry z przeszłości, namiętności zatarte przez codzienną rutynę. Japończyk tymczasem przekonuje, że nawet jeśli kleimy rodzinę na dobre słowo, nawet jeśli budujemy ją w sposób pozornie sztuczny, poza tradycją i więzami krwi, nikt nie ma prawa nas osądzać. Zaś orka na ugorze, którą bywa tworzenie podobnego kolektywu, pozostaje niewielką ceną za tarczę chroniącą nas przed trudami życia.

Całą recenzję Michała Walkiewicza przeczytacie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones