Relacja

Filmweb w Cannes: Blednące gwiazdy i mnisi

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Filmweb+w+Cannes%3A+Bledn%C4%85ce+gwiazdy+i+mnisi-60809
Tuż po znacznym skoku napięcia i temperatury konkursowych zmagań nastąpiło nagłe ochłodzenie. Wszystko za sprawą trzech kolejnych filmów konkursowych, które śmiało można nazwać rozczarowaniem. Może z wyjątkiem "The Princess of Montpensier" Bertranda Taverniera, po którym chyba nikt nie spodziewał się zbyt wiele.

Francuski specjalista od wielkich kostiumowych produkcji udowodnił, że czasy świetności klasycznych filmów płaszcza i szpady minęły bezpowrotnie, a próby ich wskrzeszenia skazane są na porażkę. Jego "The Princess of Montpensier"  jest kostiumową ramotką, romansem osadzonym w czasach walk katolików z hugenotami. Piękna Marie, mimo wstępnych zobowiązań i kiełkującego uczucia do księcia Henriego De Guise'a, zostaje wbrew  woli wydana za jego kuzyna Filipa. Dziewczyna wyjeżdża wraz z nim na południe Francji, by zamieszkać w urokliwym zamku. Podczas długich nieobecności męża spowodowanych zobowiązaniami wojennymi pobiera nauki u jego przyjaciela i dawnego mistrza, dezertera z armii hugenotów. Sukcesy na polu bitwy młodego małżonka są niemałe, ale wciąż nie mogą się równać ze sławą Henriego, który jeszcze nie otrząsnął się z miłosnego zawodu,  a przypadkowe spotkanie z Marie na nowo wznieca w nim żar pożądania.  

Egzaltowanych westchnień i honorowych gestów jest tu bez liku. Szkoda tylko, że emocje bohaterów nie przekładają się na odczucia widzów. Kasowy sukces "Robin Hooda" dowodzi, że dramat kostiumowy potrzebuje dziś nowej, na wskroś nowoczesnej oprawy formalnej oraz dystansu i humoru, czego w obrazie Taverniera zdecydowanie zabrakło.

Najbardziej obleganym pokazem prasowym, na który z braku miejsc nie dostała się spora liczba akredytowanych dziennikarzy, była premiera "Autoreiji" Takeshiego Kitano. Kolejny obraz japońskiego twórcy ukazujący mechanizmy działania yakuzy okazał się jednak również największym jak dotąd rozczarowaniem. Jego fabułę streścić można w jednym zdaniu: Umiejętnie inspirowane przez bosa zorganizowanej grupy przestępczej krwawe porachunki między należącymi do niej rodzinami doprowadzają do wyłonienia się nowych mafijnych władz.

W przeciwieństwie do poprzednich dzieł Kitano zabrakło tu choćby cienia głębszej refleksji, nie mówiąc już o filozoficznym spojrzeniu na problem przestępczości znanym m.in. z "Hana-bi". Kolejne brutalne, miejscami przekraczające granicę wytrzymałości widza sceny są jedynie kolekcją mniej lub bardziej wyszukanych aktów przemocy. Nie są niczym więcej, niż prostym opisem metod stosowanych przez japońską yakuzę w wewnętrznej walce o władzę. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten słaby film znalazł się w canneńskim konkursie wyłącznie przez wzgląd na nazwisko utytułowanego reżysera.

Srogo zawiódł także Alejandro González Iñárritu ("21 gramów", "Babel", "Amores Perros"), który nad Lazurowe Wybrzeże przyjechał z pierwszym po głośnym rozstaniu ze scenarzystą Guillermo Arriagą, rozgrywającym się w Barcelonie dramatem "Biutiful". Pisany z błędem tytuł obrazu jest wyjątkowo przewrotny. Meksykański reżyser zrobił bowiem wiele, by pokazać w nim, jak świat potrafi być odrażający, zły i pozbawiony nadziei.

Głównym bohaterem filmu jest Uxbal (Javier Bardem) – czterdziestoletni ojciec dwójki dzieci, zarabiający na życie dzięki szerokim znajomościom wśród działających w szarej strefie przedsiębiorców oraz dobrym stosunkom ze społecznością emigrantów zarobkowych z Afryki i Azji. Po godzinach zajmuje się też rozmowami z duchami niedawno zmarłych ludzi. Codzienną walkę o przetrwanie coraz bardziej utrudniać zaczyna mu zły stan zdrowia. Cierpi bowiem na raka prostaty z przerzutami do nerek. Zostało mu  kilka miesięcy życia.

W przeciwieństwie do poprzednich, misternie skonstruowanych obrazów Iñárritu "Biutiful" jest chaotycznym zlepkiem wątków i obrazów. Nie ma tu ani klarownej opowieści, ani jasno krystalizującego się dramatu. Obserwujemy tylko pełną przemocy, brudu i bólu codzienność Uxbala wzbogaconą o sporadycznie o wizje zaświatów. Całość zaś sprawia wrażenie przygotowanego naprędce dania skomponowanego z tego, co znalazło się akurat pod ręką. Reżyser do jednego filmowego worka wrzucił znaną z kina społecznego naturalistyczną wizję życia nielegalnych robotników w Barcelonie, toksyczny związek z żoną rodem z twórczości Almodovara, szczyptę realizmu magicznego i tajemnicze spotkania z przodkami oraz pokaźną dawkę depresyjnej muzyki. W rezultacie otrzymaliśmy niestrawne i irytujące dzieło, którego sensu próżno szukać w gąszczu pozostawionych przez reżysera enigmatycznych tropów.

W tendencję spadkową wpisał się też niestety Irańczyk Abbas Kiarostam ("Smak wiśni", "Uniesie nas wiatr"), którego dramat "Certified Copy" utrzymany w formie znanej z "Przed wschodem słońca" czy "Dwa dni w Paryżu" gadanego dramatu, nie porwał publiczności. Wartkie, często zabawne dialogi bohaterów – samotnej matki, miłośniczki antyków i autora poczytnej książki poruszającej filozoficzny problem oryginału i kopii – zbyt często ocierają się niestety o pretensjonalność. Mimo znakomitej gry Juliette Binoche film z każdą minutą coraz bardziej grzęźnie w pozbawionym uroku słowotoku, a widzowie zaczynają zerkać na zegarki, wyczekując końca seansu.



Na tym niewesołym tle blednących, oby tylko chwilowo, gwiazd kinematografii ukazało się dzieło z wielu powodów pozytywnie zaskakujące. Wbrew oczekiwaniom "Des hommes et des dieux" Xaviera Beauvois stał się, biorąc pod uwagę intensywność i długość braw po seansie, najcieplej przyjętym obrazem tegorocznego konkursu.

Jest to oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o siedmiu francuskich trapistach zamieszkujących mały klasztor w Tibhirine w Algierii. Ich przepełnione pracą i modlitwą życie jest mocno związane z miejscową, muzułmańską ludnością, której służą wiedzą medyczną oraz wsparciem materialnym. Dokonane przez okolicznych ekstremistów krwawe akty przemocy wobec chrześcijan sprawiają, że dalszy pobyt mnichów na tych terenach staje pod znakiem zapytania. Dostają wiele pełnych troski listów z prośbami o powrót ojczyzny. Zwolennikiem ewakuacji braci do Francji jest też lokalna władza i wojsko, ostateczną decyzję muszą podjąć jednak sami.



Tym, co przede wszystkim zadziwia w "Des hommes et des dieux",  to ciepły ton, w jakim reżyser opowiedział historię duchownych, bardzo różny od tego, w którym utrzymane są ostatnio wszelkie doniesienia medialne dotyczące życia Kościoła. Bohaterowie, którzy stają przed kluczowym wyborem i jego domniemanymi konsekwencjami, sportretowani zostali bez cienia sarkazmu czy pobłażliwości. Ukazani zostali jako ludzie prawdziwie powołani do bożej służby, budujący swoje życie na fundamencie wiary. Beauvois skomponował swoje utrzymane w bardzo spokojnym tempie dzieło bez indoktrynacji czy propagandy, śledzi w ten sposób dochodzenie każdego z mnichów do decyzji o męczeństwie. W przejmującej scenie ostatniej wspólnej wieczerzy braci ukazał wzruszonych i pewnych słuszności swojego wyboru mężczyzn cieszących się prawdziwą, pełną życzliwości wspólnotą.


Więcej o festiwalowych filmach przeczytacie w relacjach z minionych dni. Oto one:
Filmweb w Cannes: Filmowe igrzyska czas zacząć
Filmweb w Cannes: Konkurs nabiera rumieńców
Filmweb w Cannes: "Robin Hood" i pierwszy film konkursowy

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones