Artykuł

Straszny, zły i brzydki

Filmweb / autor : /
https://www.filmweb.pl/article/Straszny%2C+z%C5%82y+i+brzydki-87388
Choć mówi się, że dla aktora nie ma łatwiejszego wyzwania niż czarny charakter, a dla reżysera opowiadanie o ludziach złych jest łatwiejsze niż sprzedawanie historii praworządnych obywateli (popkultura to raczej Norman Bates z "Psychozy" Hitchcocka niż bohater "Dziennika wiejskiego proboszcza" Bressona), wielkich złoczyńców nie ma w kinie zbyt wielu. Żeby osiągnąć zamierzony cel, trzeba dobrze napisanej postaci, reżysera, który uniknie ostentacyjnego demonizowania, i aktora zdolnego udźwignąć potwornie ciężkie brzemię.



Źli chłopcy niemal od samego początku budowali siłę X Muzy. Byli solą westernowej ziemi, przelewali swą krew w wybuchowych filmach akcji, dawali bić się po mordach ulubieńcom publiczności, a w kinie noir bywali mroczni jak rezydencja Adamsów. Mimo to publiczność okazuje się równie niewdzięczna, co historia kina: wszyscy pamiętają szlachetnych filmowych rycerzy, ale o twardzielach z drugiej strony barykady pamięta niewielu. Bo kto wyliczy nazwiska przeciwników Johna Wayne'a czy Clinta Eastwooda? Nieco lepiej będzie z bohaterami kina sportowego, ale poza Ivanem Drago czy Apollo Creedem niewielu przebiło się do popkulturowego panteonu pamięci. A przecież bez nich nic nie byłoby takie samo. Bez wrednych, przerażających facetów o groźnych minach i pokręconych umysłach herosi, zamiast wdziewać maski, peleryny i dziwaczne kombinezony, spędzaliby czas na charytatywnych przyjęciach, zanudzając siebie i nas.

Bane na miarę potrzeb

Niewielu popkulturowych herosów spotkało na swej drodze tak wielu ciekawych przeciwników jak Bruce Wayne. Do Jokera czy Scarecrowe’a dołącza dziś Bane, wielki groźny Bane, którego polskie imię "Zguba" odbiera mu przerażający majestat. Nie jest to ich pierwsze filmowe spotkanie. Bane pojawiał się w animowanych wersjach przygód Batmana, a przed laty gościł w nieszczęsnym "Batmanie i Robinie" Joela Schumachera. Ale że w tym filmie producenci postanowili skopać  wszystko, co było do skopania, prócz plastikowych strojów, równie sztucznego Clooneya i O’Donnella, karykaturalnej Umy Thurman i żałosnego Schwarzeneggera dostaliśmy też Bane'a absolutnie pozbawionego czaru, przekłamanego i nudnego do bólu.

 

Bane, który w zamyśle komiksowych twórców łączył piekielną siłę z niezwykłą inteligencją, u Schumachera grany był przez Jeepa Swensona, przyciężkiego wrestlera bez aktorskich talentów. Z dwóch podstawowych atrybutów Bane'owi został tylko jeden – siła, a wielkolud napędzany sterydowym jadem był jedynie bezmyślnym osiłkiem na usługach kreskówkowej femme fatale. Dziś Christopher Nolan przywraca mu należny blask. Bane A.D. 2012 otrzymał bowiem właściwego odtwórcę – Tom Hardy to chyba najpotężniej zbudowany aktor w Hollywood (nie mylić ze sportowcami, którym przydarzyła się filmowa kariera), facet z czarem, talentem i głodem sukcesów. Jeśli przypomnimy sobie jego rolę w "Bronsonie" czy "Szpiegu", wraca wiara w to, że Hardy stworzy Bane'a, na jakiego zasłużył sobie Mroczny Rycerz, smoliste Gotham i my sami.
 
Zrób go sam

Choć badass nie jedno ma imię, wielu spośród filmowych wredniaków dzieli te same cechy charakteru. "Przestępcy nie są skomplikowani, Alfredzie" – mówił Bruce Wayne w "Mrocznym Rycerzu" do swego wiernego lokaja. Może i nie są przesadnie złożonymi postaciami, ale też za groźnym "teraz" stoją zazwyczaj nie mniej przerażające wersje "kiedyś". Bo choć twardym złoczyńcom zarzucić można schematyczność, niewielu ma za sobą tak sztampową przeszłość jak choćby Batman – bogaty sierota, który łączy odruchy mściciela z dobrym Samarytaninem próbującym naprawiać zły świat. O ile Człowiek-nietoperz budzić może uznanie i szacunek – jest człowiekiem, któremu zostawilibyśmy klucze do mieszkania i pozwolili wyprowadzić psa, nie ma on w sobie nawet części tej charyzmy i mrocznego czaru, co wredni panowie znani z kart komiksów.


"Król Lew"

Spośród rzeczy, które łączą ich wszystkich, jedną z najważniejszych jest potrzeba władzy. Badass musi rządzić. Władza była tym, co kręciło kreskówkowego Szkieletora z dziecięcych opowiastek o He-Manie i Skazę, podstępnego mordercę z "Króla Lwa". Jeśli jednak spojrzymy w stronę opowieści dla nieco starszych odbiorców, schemat pozostanie mniej więcej ten sam. Czarne charaktery albo posiadają władzę i boją się ją utracić, albo desperacko do niej dążą. Nie ma znaczenia, czy mówimy o komiksowym złoczyńcy, filmowym bohaterze czy postaci z popularnych gier. Wredni twardziele zawsze zaprojektowani są tak, by dominować. Sephiroth z "Final Fantasy VII" miał ambicję bycia bogiem, a długość jego miecza mogłaby prowokować przypuszczenia o jego kompleksach. Lex Luthor, majętny biznesmen z opowieści o Supermanie, nawet mając wszystko, chce osiągnąć więcej – zapisać się w historii jako ten, który zabije jednego z największych superbohaterów, jacy nawiedzili kiedykolwiek ziemski padół.


Kevin Spacey jako Lex Luthor

Władza wrednych typów nie zawsze sprowadza się do zasiadania na tronie i dzierżenia królewskich insygniów. Najbardziej przerażający spośród badassów nie zadowalają się tradycyjnie rozumianą władzą, lecz chcą panować nad światem poprzez narzucanie mu własnych reguł. Siłą postaci Jokera z "Mrocznego Rycerza" Nolana było to, że nie obchodziły go dobra doczesne, pieniądze cenił mniej niż benzynę i dynamit, próbował natomiast narzucić światu i swym przeciwnikom zupełnie inną niż tradycyjna logikę myślenia. Porządkowi przeciwstawiał żywioł chaosu, poczuciu moralności – względność wszystkich wartości. W jednej z najlepszych scen "Mrocznego…" z przenikliwością zauważał, że ludzie nie tyle boją się zła, co jego nieprzewidywalności. Zapowiedziane wysadzenie szpitala nie budzi tego samego strachu, co niezapowiedziany akt terroru.  

Brejkać rule

Filmowe skurczybyki lubią burzyć uładzoną wizję świata podzielaną przez resztę społeczeństwa. Analizując fenomen popkulturowych złoczyńców, Murray Pomerance w książce "Bad: Infamy, Darkness, Evil, and Slime on Screen" zauważał, że rola czarnych charakterów jest niemalże wychowawcza: wyłamując się z porządku społecznego, mają oni budzić przerażenie widowni. A że w kinowych opowieściach czarne charaktery koniec końców przegrywają z superbohaterami, w gruncie rzeczy niosą pocieszenie i utwierdzają wartości uznawane za powszechnie obowiązujące i cementujące społeczną strukturę. W ten sposób ekranowi rebelianci okazują się narzędziami służącymi do propagowania konformistycznych postaw.


"Lśnienie"

Nie jest to jedyny paradoks związany ze szwarccharakterami X Muzy. Sam sposób konstruowania podobnych postaci zbudowany jest na sprzecznościach. Aby dany bohater przestraszył potencjalnych widzów, zło, które w sobie nosi, musi zaskakiwać. Właśnie dlatego kino grozy tak ochoczo sięga po postaci demonicznych dzieci. Utożsamiane z niewinnością i dobrem, dzieci stanowią idealny straszak dla widzów horrorów – moment, w którym niewiniątko zmienia się w przerażającą kreaturę, zapada w pamięć na długi czas, o czym dobrze wiedzą choćby wszyscy miłośnicy Kubrickowskiego "Lśnienia" czy japońskich horrorów masowo zaludnianych przez przerażające dziewczynki.

Paradoks kryją też w sobie najciekawsi spośród filmowych badassów. Joker, który swym wyglądem przypomina klauna, okazuje się tym bardziej przerażający, że śmiech będący zawodową powinnością klauna  potrafi zmieszać z przerażeniem, a proporcje, w jakich łączy oba składniki, bynajmniej nie są równe. Z kolei Hannibal Lecter, jeden z najstraszniejszych homo sapiens w historii kina, wywołuje lęk nie tylko dlatego, że jest psychopatycznym kanibalem, ale też dlatego, że wyróżnia się nieprzeciętną inteligencją i erudycją godną nobliwego profesora.


Hannibal Lecter

Prawdziwy czarny charakter musi mieć w sobie pęknięcie, łączyć w sobie zło i społeczną akceptację. Przeciwnicy Jamesa Bonda nieprzypadkowo należą często do wyższych sfer, a uznanie i zazdrość publiki są nie mniejsze niż późniejsze przerażenie ich podstępnymi działaniami. Także profesor Moriarty, największy spośród wrogów Sherlocka Holmesa, czytelnikom Conan Doyle’a mógł imponować swym nieprzeciętnym intelektem i przerażać amoralnością.

Wyjęci z mroku

Nie wystarczy jednak dobrze skonstruowana, wewnętrznie pęknięta postać, by przekonać do niej kinowych widzów. Trzeba jeszcze aktora, który tę rolę udźwignie, nie da się wtłoczyć w tanią demoniczność, do której ciąży kino popularne spod znaku grozy. Joker nigdy nie byłby jednym z najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów kina, gdyby nie Jack Nicholson i Heath Ledger, którzy w kolejnych odsłonach przygód Batmana genialnie wcielali się w jego postać. Także "Milczenie owiec" Demme'a przeszło do historii głównie dzięki Anthony'emu Hopkinsowi. Aktorski geniusz Joaquina Phoenixa sprawił, że z "Gladiatora" Scotta najlepiej pamięta się wrednego Kommodusa, a w "Titusie Andronicusie" Alan Cumming jako demoniczny Saturninus zapadał w pamięć niemal tak jak obraz okaleczonej Lawinii.

 
Jack Nicholson / Heath Ledger

Hollywood ma swoich specjalistów od ról złoczyńców: Alan Rickman sprawdzał się jako szwarccharakter w "Robin Hoodzie: Księciu złodziei" i "Szklanej pułapce", Ron Perlman w swej karierze co rusz wcielał się w podleców, a Jon Voight ostatnimi laty przyzwyczaja się do roli cynicznego staruszka zawiadującego ciemnymi korporacyjnymi biznesami. Prócz nich są  także różnej maści naturszczycy, którym przytrafiło się być ikonami filmowej wredoty: Dolph Lundgren zapamiętany zostanie jako przeciwnik Rocky'ego, Vinnie Jones sam już sobie nie przypomina, kiedy grał pozytywnego bohatera, a Danny Trejo z ról zakapiorów uczynił swój znak rozpoznawczy, doprowadzając je zarazem do granic autoparodii.

"Ludzie najbardziej boją się tego, czego nie mogą zobaczyć" – mówił nauczyciel do Batmana w "Batman: Początek". Losy największych straszydeł popkultury pokazują, że miał rację. Największy strach jest wtedy, gdy jego źródło pozostaje niewidzialne, kiedy nie można go oswoić. Wiedział o tym bohater "Podejrzanych" Singera, który dla zdyscyplinowania gangsterskiego półświatka wymyślił postać Kaisera Soziego. "Nikt go nie widział, ani nie znał – mówił w policyjnym zeznaniu. – Nawet ci, którzy dla niego pracowali. (…) To była jego siła. Największy podstęp, jakiego dokonał diabeł, to przekonanie świata, że nie istnieje".


Tom Hardy

Właśnie dlatego, że niewidoczne zło wydaje się większe, we "Władcy pierścieni" bardziej od groźnych orków przerażał Saruman, w "Matriksie" Agent Smith był tylko narzędziem w rękach Architekta, złego superkomputera, a w opowieściach o "Harrym Potterze" Voldemorta nie tylko nie pokazywano przesadnie często, ale wręcz nie wypowiadano jego imienia. Darth Vader nie przeszedłby do kanonu filmowych wredot, gdyby nie maska zasłaniająca jego twarz i dodająca mu dostojeństwa, a seria "Piła" zawdzięczała swoją popularność także temu, że twórcy pierwszej części utrzymywali tożsamość złoczyńcy w tajemnicy.

"Na nic zda się być potworem, jeśli nie nosimy również w sobie teoretyka «"potworności»" – pisał dawno temu Emil Cioran. Przyglądając się filmowym badassom, trzeba przyznać, że rumuński filozof wiedział, co pisze. Ekranowy złoczyńca, aby przerażał, musi wiedzieć, jak to robić. Zło filmowe musi więc być samoświadome. I choć mówi się, że dla aktora nie ma łatwiejszego wyzwania niż czarny charakter, a dla reżysera opowiadanie o ludziach złych jest łatwiejsze niż sprzedawanie historii praworządnych obywateli (popkultura to raczej Norman Bates z "Psychozy" Hitchcocka niż bohater "Dziennika wiejskiego proboszcza" Bressona), wielkich złoczyńców nie ma w kinie zbyt wielu. Żeby osiągnąć zamierzony cel, trzeba dobrze napisanej postaci, reżysera, który uniknie ostentacyjnego demonizowania, i aktora zdolnego udźwignąć iście potworne brzemię. Patrząc na postać Bane’a i artystyczny duet Nolan/Hardy, można wierzyć, że tym razem Bane – sterydowy geniusz  – okaże się czymś więcej niż karykaturą tępego mięśniaka

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones