Relacja

WFF: Recenzujemy "Wzgórze ryczących lwic" i "Miłosnę piosenkę dla twardzieli"

https://www.filmweb.pl/article/WFF%3A+Recenzujemy+%22Wzg%C3%B3rze+rycz%C4%85cych+lwic%22+i+%22Mi%C5%82osn%C4%99+piosenk%C4%99+dla+twardzieli%22-144148
WFF: Recenzujemy "Wzgórze ryczących lwic" i "Miłosnę piosenkę dla twardzieli"
W stolicy trwa 37. edycja Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Tradycyjnie jesteśmy na nim obecni, wypatrujcie więc naszych relacji i recenzji najciekawszych filmów. Dziś dzielimy się wrażeniami po obejrzeniu "Miłosnej piosenki dla twardzieli" Samuela Benchetrita, twórcy "Asfaltu" z Michaelem Pittem i Isabelle Huppert, oraz "Wzgórza ryczących lwic", debiutanckiego filmu znanej z "Portretu kobiety w ogniu" Luàny Bajrami.

Fragmenty recenzji znajdziecie poniżej. 

***


Zakochani piszą wiersze
recenzja filmu "Miłosna piosenka dla twardzieli", reż. Samuel Benchetrit
autor recenzji: Marcin Pietrzyk

Podobno sztuka łagodzi obyczaje. Samuel Benchetrit w swoim najnowszym filmie postanowił przetestować prawdziwość tego powiedzenia. A ponieważ "Miłosna piosenka dla twardzieli" jest czarną komedią, efekt jego myślowego eksperymentu jest jednocześnie zabawny i makabryczny.

Już pierwsza scena filmu jasno wskazuje, z czym będziemy mieć do czynienia – oto spotkanie kółka poetyckiego. Bohaterowie dzielą się swoimi wierszami. Wśród nich jest rymowanka sfrustrowanej seksualnie starszej pani, a także prosty sonet miłosny mężczyzny o posturze robotnika. Chwilę później przenosimy się na zewnątrz. Poeta-robotnik z metodyczną konsekwencją bije na kwaśne jabłko innego członka kółka, który nie ukrywał pogardliwego uśmieszku, gdy ten recytował swój wiersz. 


Reszta filmu utrzymana jest w podobnym tonie. Oto na przykład spec od mokrej roboty będzie stosował brutalne metody, by pozostać blisko gospodyni marzącej o występie na scenie teatralnej. Albo dwójka innych średnio rozgarniętych gości w przerwach pomiędzy dysputami na tematy egzystencjalne będzie przemocą wymuszać na nastolatkach przybycie na imprezę urodzinową córki ich szefa.

Samuel Benchetrit buduje swój film na prostym kontraście. Głównymi bohaterami uczynił drobnych kryminalistów z doków. Ich całym światem jest praca fizyczna, przemoc, mordy i odmóżdżająca sieczka z telewizji. A jednak każdy z nich pragnie w życiu czegoś więcej: miłości, spełnienia marzeń, wewnętrznej równowagi. Sztuka, czy to w formie poezji czy też teatru, jest sposobem na duchową ekspresję. Z tego połączenia powstała zabawna mieszanka, która łączy inteligentne obserwacje z dużą dawką brutalnego humoru. Jak w przypadku nieporadnych prób olśnienia innych swoją pozorowaną erudycją. Albo podczas mordów, które bardziej szokują obojętnością niż brutalnością.

Całą recenzję Marcina Pietrzyka można przeczytać TUTAJ

***


Grrr!
recenzja filmu "Wzgórze ryczących lwic", reż. Luàna Bajrami
autor recenzji: Gabriel Krawczyk


Jeśli zbijać bąki, to tylko z kumpelami. Nierozłączne Li (Era Balaj), Jeta (Urate Shabani) i Qe (Flaka Latifi), jak na chłopczyce z prawdziwego zdarzenia przystało, wożą się po kosowskim przedmieściu, gadają głośniej niż ponoć wypada i kopią piłkę w pustym basenie. Rozbite butelki po piwie to także ich sprawka. Gdy dorośli nie patrzą, kryją się przed światem w przycmentarnej ruinie. Gdy, splecione w jedno ciało, radośnie tańczą, żadne spojrzenia im nie wadzą. Czerpią z tego, co mają, lecz jest tego niewiele. Fantazjują o przyszłości, studiach, życiu gdzieś dalej i intensywniej, świadome, że fantazje to jedyne, na co mogą sobie pozwolić. A może tak im się tylko wydaje?


We "Wzgórzu ryczących lwic" pytanie o sprawczość młodych kobiet we wciąż faworyzującym mężczyzn, zniszczonym przez wojny kosowskim kraju cały czas unosi się w powietrzu. Wakacyjna sielanka, tak chętnie wykorzystywana w gatunku coming of age, ma tu swoje blaski, ale i społecznie uwarunkowane cienie, które nieuczciwie byłoby zrzucić tylko na karb młodości chmurnej i durnej. Kojarzące się z wakacyjnym bezczasem cisza, spokój i piękno przyrody coraz mocniej frustrują spragnione podniet i doznań bohaterki. Przełknięcie goryczy, wzięcie sprawy w swoje ręce i zawalczenie o własną przyszłość wyrwie ich ze stuporu, a w nas zrodzi skojarzenia z niebaczną na realia bandycką fantazją w rodzaju "Bling Ring". Debiutowi 20-letniej Luàny Bajrami (urodzonej w Kosowie Francuzki) bardzo daleko jednak do popkulturowego naddatku i eskapizmu "Death Proof". Nieco trafniejsze będą skojarzenia z okrojoną z budżetu opowieścią o siostrzanej miłości w rodzaju "Thelmy i Louise". Najuczciwiej będzie jednak przyznać, że to turecki "Mustang" Deniz Gamze Erguven patronuje opowieści: w tej baśni o dojrzewaniu kulturowe realia dyszą za uchem i ciążą na ramieniu.

Tym większa radość, gdy choć na chwilę udaje nam się uwierzyć w sukces buntujących się dziewcząt. Wówczas ekran zalewa nastoletnia witalność, a wyzwolone z metaforycznych i dosłownych gorsetów ciała uwodzą swoją niefiltrowaną fizycznością. Jest pot, trądzik i rozwiany włos; staniki już dawno poszły do kosza. W obiektywie (również debiutującego) Hugona Paturela cudownie obsadzone aktorki uwalniają się także z seksualizującego męskiego spojrzenia. Fizyczność jest tu kontemplowana, lecz nachalna pożądliwość gdzieś sobie poszła.

Całą recenzję Gabriela Krawczyka można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones