nie ma że jołjoł ani totamto, koszer komando z wyrastającymi spod mycki pejsikami w skandalicznie ofensywnym natarciu!
żydowski desant na planetę ziemia - ze szczególnym uwzględnieniem krainy wolności i hamburgera - tom waits, lou reed, iggy pop, bob dylan i leonard cohen. ta piątka, z niej zaś najmniej przekonuje mnie cohen..
(co oczywiście nie zmienia faktu, że i ja zawsze chciałem być żydem!)
aha, byłbym zapomniał, jest i tytułowa piosenka! ściślej rzecz ujmując: onanistyczne rękoczyny oralne nad piosenką. bite dwie godziny wybitnie masturbatoryjnego wy-acho-ocho-i-echo-wiania się nad piosenką do słuchania - duszenia, łupania, ciosania, frezowania, mlaskania i klepania przysłowiowego niemca po kasku. ekstatycznie onanistyczna glanc polerka werbalna na dwie kończyny i jeden zamknięty pokój mieszkalny - jak u rasowego mistrza curlingu normalnie - nad piosenką do słuchania na ostatniej prostej w pochodzie ku eterni: bierzcie i zenitujcie sobie wszyscy!
przyjacielu kochany, kaskadersko wgryzłeś się w samo jądro egzystencji by paradoksalnie dotknąć sedna - wolę organiczną bliskość bielicowej gleby niż romantyczne pląsy z gwiazdami na niebie z aniołami. albowiem jak mawiali starożytni egipcjanie - drzewa z powietrza nie wyrastają.