Christopher Landon dokonał niemożliwego. Mamy tych samych bohaterów, ten sam rdzeń fabularny, to samo miejsce akcji, a wyszedł z tego udany i spójny sequel. Reżyser, sprawny iluzjonista, tak wszystko poobracał, poprzestawiał, że „dwójkę” ogłada się z zainteresowaniem. Nawet niektóre sceny, choć są jakby (pozornie) kopiami z „jedynki” bawią na nowo, bo ogląda się je jakby z „drugiej strony lustra”.
Z aktorów tym razem urzekła mnie Rachel Matthews, która w swojej małej komediowej roli po prostu zmiękczyła moje serce. Ta dziewczyna ma talent do żywiołowych, komediowych ról. To by tłumaczyło, dlaczego jako „chłodna Danielle” wypadała jakoś blado. Bo to jest kobieta-wulkan!