PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=12093}
6,1 359
ocen
6,1 10 1 359
Śmierć prowincjała
powrót do forum filmu Śmierć prowincjała

„Śmierć prowincjała” był to film desperacki. Miałem już za sobą największe artystyczne niepowodzenie mego życia – po trzecim roku szkoły filmowej zostałem cofnięty w studiach za brak postępów w nauce. Do dziś na samo wspomnienie tego faktu ogarnia mnie poczucie krzywdy. Nakręciłem etiudę szkolną, która nie podobała się komisji. Zarzucono mi, że niepoprawnie ciążę ku amatorstwu, ponieważ użyłem kamery z ręki, pokazałem niezawodowych
aktorów, a fabularną historię inscenizowałem, filmując z ukrycia, w tłumie ulicznym w trakcie krakowskich juwenaliów. Poniżony powtarzaniem roku, zabrałem się do dyplomu z przekonaniem, że najgorsza część studiów jest poza mną, a dyplom w każdej uczelni artystycznej zdobywa się bez problemu. Moja odrzucona etiuda zawiodła w warstwie dźwiękowej. Nie mogłem zrobić zdjęć synchronicznych, a improwizowane dialogi, odtwarzane później na sali,
brzmiały nadzwyczaj niezgrabnie. Chcąc uniknąć podobnej porażki w pracy dyplomowej, wymyśliłem, że rzecz będzie się działa w klasztorze, w którym obowiązuje milczenie. Mogłem w ten sposób opowiedzieć historię, w której nie pada ani jedno słowo. Młody historyk sztuki inwentaryzuje zabytkowy klasztor. Stary przeor powoli zbliża się do śmierci. Witalność młodego człowieka zostaje zderzona z dramatem umierania w serii drobnych scenek zbudowanych ze spojrzeń, urywkowych gestów, nieznacznych grymasów, zmiennego rytmu ruchów.
Nakręciłem film w Tyńcu – tam gdzie sam parę lat wcześniej przeżywałem rozterki trudnych młodzieńczych wyborów. Film otwiera i zamyka przejazd promem przez rzekę, za którą wznosi się góra z klasztorem. Stary zakonnik umiera, historyk sztuki powraca do świeckiego życia, zostawiając za sobą bezsensowny bunt przeciw śmierci. Tyle o filmie. Wydawał mi się zgrabny i przypuszczałem, że bez problemów dostanę zań dyplom. Tymczasem wśród profesorów szkoły filmowej w Łodzi zapanowała konsternacja.
W roku 1966 obraz klasztoru na ekranie wydawał się zgoła wyzwaniem (znamienne, że nikt nie pomyślał o tym przy zatwierdzaniu scenariusza). Przez chwilę rozważano możliwość przyznania mi dyplomu za wszystkie dotychczasowe prace. Przeważył jednak głos rozsądku i politycznej chytrości. Profesor Bossak, ówczesny dziekan, w myśl chińskiej zasady, że najciemniej
jest pod latarnią, postanowił posłać film na festiwal Komsomołu w Moskwie. Film
przyjęto, odebrałem dyplom i w kilka dni później przeczytałem w gazecie, że dostałem nagrodę radzieckich ateistów. W uzasadnieniu napisano, że film ukazuje śmierć starego mnicha, a razem z nim umiera epoka przesądów religijnych. Niedługo potem w Mannheim za ten sam
film dostałem nagrodę ekumeniczną jury złożonego z katolików i protestantów niemieckich.

użytkownik usunięty
Myszkin_filmweb

Dla mnie ten film jest słaby i pusty... a ta etiuda, która kosztowała Zanussiego studia, była o wiele lepsza. Rozumiem, że zależało Zanussiemu na stworzeniu egzystencjalnego, wyciszonego klimatu, ale moim zdaniem mu nie wyszło... dobrze, że jego debiut okazał się dużo bardziej zachwycający, niż ten nudny półgodzinny esej...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones