chybiona adaptacja prozy Vonneguta spod ręki Alana Rudolpha. z niewiadomych przyczyn twórca "Między niebem a ziemią" postanowił że najlepszym kluczem do odczytania twórczości pisarza będzie totalny chaos narracyjny i porozrzucanie wszystkich wątków bez ładu i składu. w tej sytuacji nawet pierwszorzędna obsada aktorska nie jest w stanie tu wiele zdziałać. Finney, Nolte, Willis - wszyscy oni miotają się tu jakby ktoś im strzelił w tyłek ze śrutówki i wygłaszają bełkotliwe kwestie, albo - co gorsza - memłają coś niezrozumiale pod nosem. efekt finalny sprawia wrażenie jakby reżyser totalnie stracił panowanie nad swym dziełem, a w montażu postanowiono to wszystko skleić byle jak i moze gdzieś w Europie jakiś krytyk stwierdzi, że jest to sztuka. błąd.
Mam wrażenie, że sensy ukryte w przedstawionej historii nie będą czytelne dla tych widzów, którzy wcześniej "Śniadania mistrzów" nie czytali. Tekst Vonneguta urzeka przede wszystkim jako zbiór króciutkich, często niezwykle błyskotliwych anegdot, obserwacji, z tej mozaiki powstaje dopiero ironiczna i pesymistyczna diagnoza kondycji człowieka we współczesnym zachodnim społeczeństwie. Ta konstrukcja narracji okazała się zbyt trudna do przełożenia na język filmu, bez odniesienia do lektury nie miałbym szans, żeby się w tym chaosie połapać. Reżyser poprowadził aktorów ku przerysowaniu i karykaturze granych przez nich postaci (coś rodem z Mrożka). Moim zdaniem przesadzili z ekspresją i gestem (zwłaszcza Nolte w niektórych scenach), niepotrzebnie, bo trochę stonowani uczyniliby świat groteski i absurdu bardziej wiarygodnym.