"Świadek..." zaczyna się nieźle. Postacie zostają ciekawie zarysowane, a fabuła zmierza ku niewiadomemu (choć co nieco zdradza polski tytuł). Im jednak dalej w las, tym bardziej rozczarowująco i przewidywalnie. Zgrabny film o sundance'owym klimacie nagle zmienia się w młodzieżowy thriller o wyrafinowaniu i oryginalności niedawnego "Niepokoju". Jest tu parę fajnych dialogów, przyzwoicie zrealizowana scena w banku, badassowy czarny charakter (Bone w swoich ciemnych okularkach), ale całość razi sporą naiwnością, a finisz to już zbieranina zbyt czytelnych i niezbyt oryginalnych scen. Samo zakończenie natomiast jest tak szczęśliwe (bohater nie zostaje oskarżony o morderstwo ani kradzież, otwiera z przyjacielem knajpkę, ojciec w końcu go docenia), że brakowało tylko śpiewających ptaszków i różowych baloników. Szkoda tylko obsady, bo Josepha Gordona-Levitta stać na lepszy repertuar, a występ Jeffa Danielsa, który zagrał tu najlepszą rolę od lat, z czasem rozmywa się w wodnistej fabule.