(...) "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", "Blair Witch Project", powstały trzy lata temu "Alien Abduction". Wszystkie te pozycje, w szerszym lub węższym zakresie, zainspirowały Justina Barbera do nakręcenia "Phoenix Forgotten". I wiecie co? Nie mam reżyserowi za złe, że nie obmyślił horroru w dwustu procentach oryginalnego. W czasach, gdy fani gatunku robią wszystko, by tylko nie docenić debiutantów za dobrze wykonaną robotę i dalej psioczyć bez opanowania, czuję dużą potrzebę pisania pozytywnych recenzji, zachowując, oczywiście, obiektywną postawę dziennikarską. "Phoenix Forgotten", na całe szczęście, jest jednym z tych indie horrorów, które z czystym sumieniem mogę polecić swoim czytelnikom. Sięgnijcie więc po tę pozycję (nota bene wyprodukowaną przez Ridleya Scotta), popłyńcie z nurtem ciekawej, płynnej historii, a podczas intensywnego finału mocno trzymajcie się fotela.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath
Nie wiem jak ocenić resztę, ale z tym trzymaniem się fotela podczas finału, to i trafiłeś w sedno, a dwa nieźle popłynąłeś...
Jeden to faktycznie mocne ręce do niedźwiedziego chwytu za podłokietniki się przydadzą, bo jeśli widz wcześniej tego nie zrobił, w co wątpię, to teraz właśnie będzie chciał się zerwać z miejsca i uciekać z sali projekcyjnej ile sił w nogach, bo następuje z ekranu atak słabizny!
Dwa... cóż, masz fantazję gościu.
P.S.
Nigdy (nigdy nie powstrzymuje się od mówienia nigdy ;) nie czytam żadnych recenzji ani innych wpocin tzw. krytyków filmowych. Wole poczytać sto czy dwieście opinii zwykłych ludzi niż kogoś kto się sili za pieniądze lub aspiruje do tego grona.