Po obejrzeniu filmu Godarda "Żyć własnym życiem" myślałem że jest to po prostu krytyka pazerności i pychy człowieka ale to uproszczenie. Nana która dla złudnej kariery zostawia dotychczasowe życie ,marzy o pozycji ,sławie,pieniądzach. Ale czy tylko tego chce ? Może po prostu potrzebuje zmiany, jej związek był nieszczęśliwy i chce obrać inną drogę by znaleźć miłość,szczęście. Nana z pewnością chce poczuć się wyjątkowa, dojść do czegoś i nie być kimś zwyczajnym,pospolitym . Film jest ciekawie nakręcony mimo że ujęcia nie są jakieś nadzwyczajne to jednak całość ma klimat. Tak naprawdę najmocniejszą stroną filmu są dialogi, w przeciwieństwie do "Do utratu tchu" tutaj żadna rozmowa nie jest przypadkowa a wypowiedziane słowa mają konsekwencje lub odniesienia w następnych scenach.Dochodzi do tego świetne aktorstwo. Pragnienia Nany powoli ją wyniszczają. Ale czy to ma symbolizować konsumpcjonizm ? Według mnie nie :P.
Tak , chciała żyć własnym życiem czyli lekko i przyjemnie. Brać odpowiedzialność jak to było powiedziane. Być niezależną i mieć pieniądze. Ale jak sie okazał niezależności nie ma.
Ja bym bardziej to określił tak - można w zasadzie być niezależnym i 'zyc wlasnym zyciem' ale im wiecej tej wolnosci tym proporcjonalnie zwiększa się ryzyko i niebezpieczeństwo. Oraz nieprzewidywalność. Ciekawsze,ale bardziej ryzykowne życie kręciło Nane, ale nie zdawała sobie sprawy z prawdziwego niebezpieczeństwa.
ZAjebiście jest to podkreslone fragmentem prozy Poe.
Egzystencjalizm, po raz kolejny, w kinie przełomu la 50/60 ;).
To ja może jeszcze dodam od siebie, że to strasznie przygnębiający, depresyjny film, a najbardziej tableaux bodajże ósme - kiedy Nana przechodzi pod "opiekę" Raoula, widzimy jak przyjmuje kolejnych klientów, a z offu słyszymy wywiad/statystyki dotyczące prostytucji... Do tego jeszcze ten przejmujący motyw muzyczny, który przewija się przez film - nie mógł opuścić mojej głowy przez cały wieczór, brr...
"(...) Film jest ciekawie nakręcony mimo że ujęcia nie są jakieś nadzwyczajne (...)" - powiedziałbym nawet, że nakręcony jest doskonale, jego dokumentalna maniera czyni z widza prawdziwego voyeura...
pomijając nowatorską formę i narrację filmu zapadają w pamięć świetne dialogi (szczególnie Nany z fiozofem) wywiązujące się właściwie ad hoc, zupełnie niewymuszone. Robi wrażenie duża ilość aluzji literackich i filmowych, co jest zresztą typowe dla filmów Godarda. Doskonała scena, gdy Nana ogląda ''Męczęństwo Joanny D'arc'' i widzimy ''film w filmie'' , bardzo niekonwencjonalny chwyt. Nie da się też ukryć,że film jest dosyć surowy ( w założeniu ) nawet nie próbuje grać na uczuciach widza, nie ma oceny moralnej bohaterki. Znacznie lepszy od '' do utraty tchu'' , nie przytłacza tak formą i jest dla mnie, mimo wszystlo bardziej logiczny.
Anna Karina - dobra ,oszczędna gra aktorska, zresztą piękna kobieta ;)
"Tak , chciała żyć własnym życiem czyli lekko i przyjemnie. "
- co za błędny wniosek. Przecież w tytule do rozdziału, w którym Nana pracuje w sklepie z płytami jasno jest powiedziane, że właśnie wtedy "żyje własnym życiem".
Nie tylko pseudoitelektualne wywody, ale też nowatorskie podejście do filmu i sposób przedstawienia. i oczywiście rewelacyjna Anna Karina...
Godarda albo się lubi, albo nie.
Słusznie, tak to jest z lubieniem. A czy nie uważasz, że ichnia (nowofalowców) nowatorskość polegała głównie na tym, że nie mieli kasy?
brak kasy był pewnie też jednym z powodów, ale na pewno nie głównym (ale sa filmy nowofalowe, którym nie zarzuciłbym braku pieniędzy na realizacje). Zmieniała się technika, wprowadzono nowe przenośne kamery, powstały możliwości jakich przedtem nie było itp. Splot czynników i chęć pokazania czegoś nowego...
"Do utraty tchu" i "400 batów" to nie były wcale tanie filmy, zresztą Truffaut zawszę dysponował sporymi środkami.
Też, miałem na mysłi np "Zeszłego roku w Marienbadzie" czy "Pogardę". Może niektóre filmy wygladają "tandetnie", ma to jednakowoż ( i nie świadczy bynajmniej obraku pieniedzy) swój urok. Ale przedewszystkim kino ma być bliżej widza.
Kwestia finansowania tych filmów to bardzo ciekawa sprawa, za Godardem wręcz łażono, żeby nakręcił jakiś film za ich pieniądze, bo chcieli móc się pochwalić, że wyprodukowali mu film, inna sprawa, że często okazywało się, że wcale nie zależy im na pokazywaniu tego filmu komukolwiek. "Pogarda" nie była tania, jeśli wie się ile za film brała Bardotka, była gwarancją sukcesu kasowego, z tego też powodu ten Godard jest jednym z bardziej popularnych. Nowa fala obrosła różnymi mitami, które jeśli się sprawdzi nie są tak oczywiste.
To wiem że go "molestowano" by film nakręcił, ale z Pogarda jest ciekawa sprawa bo są przecież dwie wersje. Ta orginalna Godarda i przerobiona włoska. Jak dla mnie ten film jest symbolem. No ale nie tylko z tego powodu Godard jest tak popularny. Polularności nie można tez odmówić Truffaut, Resnais, czy Chabrolowi.