Uważam, że scenariusza nie powinno się ostro oceniać - zwłaszcza takiego, który opiera się
na faktach. Nie można mieć pretensji do kogoś o to, że wymyślił sobie tani pomysł na
kontrowersyjny film o (cytuję:)"idiotkach, które hurtowo postanowiły zajść w ciążę". Fakty są
faktami, życie zweryfikowało. Oczywiście, jak zawsze scenariusz zaledwie ociera się o prawdę,
jednak uważam, że film dzięki temu zabiegowi mocno na tym zyskuje.

Ja jednak wśród masy komentarzy pełnych opinii na temat tego czy postępowanie dziewcząt
było mądre, głupie, słuszne czy też nie, chciałabym skupić się na tym, co najbardziej przykuło
moją uwagę do omawianego tytułu i sprawiło, że oglądałam go z przyjemnością, a w efekcie
oceniłam go dobrze, zastanawiając się nawet czy nie zawyżyć noty z 7 na 8.

Podoba mi się klimat stworzony w filmie.
Francuskie portowe miasteczko, a w nim "nalot" biedronek i przyjaźń 5-ciu dziewcząt. Pierwszy
atut - pomysł na realizację, nie mam uprzedzeń do filmów amerykańskich, ale fakt, że jest to
produkcja francuska (od deski do deski) jakoś sam w sobie nadał historii rodem z
Massachusetts naturalnego uroku i lekkości. Atut drugi - zdjęcia i ujęcia - oprócz otoczenia,
pokazujące emocje młodych aktorek (tutaj przyznaję wyższość Louise Grinberg w roli Camille)
ich wahania, zmienne nastroje, zamyślenie i te samotne sceny w ich pokojach. I wreszcie..
niebanalnie ukazana przyjaźń. Niby nic nowego, ale mnie się spodobało. Od samego początku
widać więź między nastolatkami, ale jak na młode aktorki, które prawdopodobnie na planie
spotkały się po raz pierwszy – miedzy dziewczętami zauważa się ogromne wzajemne zaufanie,
brak barier, otwartość, zażyłość i niesamowitą naturalność w obcowaniu ze sobą.

No i puenta też ładna. Aż szkoda, że nie ma się już 17-stu lat.