Pierwsze i ostatnie 30 minut tego filmu to dwie różne produkcje. Oddziela je od siebie niejasny środek. Pierwsze 30 minut to ciekawie zapowiadający się thriller s-f z wykwintnym montażem. Potem robi się z tego ckliwe romansidło, by pod koniec zanurzyć widza w ciepłym, słodkim lukrze miłości. A już ostatnie sceny to iście pączny ptyś, ociekający roztopionym syropem szczęścia.
PS: jest w tym filmie kilka świetnie nakręconych scen, natomiast najdurniejsza scena to moment, gdy policjanci strzelają do uciekającego, bezbronnego Dylana, a chwilę później, gdy ten artysta strzela w halli dworca, policjanci stoją i nic. Tylko się przyglądają.
Tym trójkątem miłosnym to tylko dobili ten film..
Lecz moim zdaniem warto również wspomnieć o tych lepszych momentach, a mianowicie o jednym, który niezwykle mnie oczarował. A dokładnie o scenie, w której główni bohaterowie pierwszy raz widzą się podczas baletu. Niesamowita scena, krótka, ale świetna.