Zwykle komedie romantyczne opierają się na schemacie - główny bohater/ka zakochuje się w nowo
poznanej osobie, potem coś staje im na przeszkodzie, ale w końcu uświadamiają sobie, że są dla
siebie stworzeni i żyją jak w bajce...
Ten po części też taki jest, ale nie jest to kolejna pusta komedyjka, a jej fabuła czyli choroba Lucy
sprawia, że jest to wyjątkowy film.
Pod koniec myślałem, że zakończy się tak, że Lucy wpadnie w panikę po tym, kiedy znów obudzi się
i dowie, że jest chora po czym wybiegnie z mieszkania, przewróci się i uderzy w głowę i choroba
zniknie, a tu zaskoczenie czyli coś nowego, bo tego typu filmy są przewidywalne jak cholera.
Co mnie zdziwiło to, że lekarz Lucy nie wpadł na tak genialny pomysł, żeby ta spisywała swój nowy
dzień w pamiętniku/dzienniku dzięki temu jej ojciec i brat nie musieliby się tak męczyć okłamując ją
codziennie.. Oni też mogli na to wpaść, ale tylko jeden Henry ma głowę na karku i wpada na pomysł
z kasetą...
Wróciłem do tego filmu dzisiaj po jakimś czasie i dopiero teraz zwróciłem na to uwagę.
Bardzo lubię Drew Barrymore ogólnie parę Sandler + Barrymore. Widziałem ich razem w 3 czy 4 filmach.

A gdyby taka choroba rzeczywiście istniała, to taki facet żyłby jak w raju.
Kłótnia z żoną? Co z tego! I tak jutro nie będzie pamiętać. Niby może zapisać to w pamiętniku, ale po
kłótni będzie tak zdenerwowana i rozproszona, że i o tym zapomni, położy się spać i pamięć jej się
wykasuje :D