Aż tu nagle, w końcówce, ciekawie poprowadzona akcja i inteligentnie odmalowana demoralizacja moralna i psychiczna Daniela, urywa się. Nagle przeskok o 16 lat do przodu i dwie sceny, które totalnie popsuły mi wrażenie.
Psychologia zaczyna osiągać poziom filmów Marvela. Daniel pokazany zostaje jako zdegenerowany staruch, jakieś głupkowate czyste zło, bez żadnej złożoności emocjonalnej, który odrzuca syna bo ten "robi mu konkurencję". A na dodatek ostatnia scena zabójstwa kaznodzei, w której analogia do, świetnej skądinąd, sceny chrztu jest tak oczywista, że zacząłem myśleć, że chyba producenci wymusili ją na reżyserze by przeciętny amerykański widz zrozumiał morał.
ale on nie do końca odrzucił syna, zrobił to z bólem co widać po mimice NAJWYBITNIEJSZEGO ATORA WSZECHCZASÓW TY PLOCIUCHU
Plociuchu?? Nie wiem co masz na myśli, z całą pewnością Daniel Day Lewis zagrał w tym filmie fenomenalnie i, owszem, jakieś tam wątpliwości ma, skoro tak krzyczy (zakrzykuje je), niemniej sam koncept tej sceny jest w swym założeniu chybiony. Zresztą nie wiem jak to się ma do książkowego pierwowzoru.
Jest tak dobry że go znienawidziłem ale tylko podczas filmu.
Któryś aktor polski dostał po pysku na ulicy za role filmową, odebrał to jak nobilitacje aktorską.
Kiedyś Roger Moore dostał po pysku bo chuligani chcieli sprawdzić jego waleczność, i umiejętności.
Hej!