Facet dziedziczy po wuju duży dom. Ma dość miasta, dość znajomych, dość dotychczasowego życia. Chce wyremontować ruderę (jest architektem) i zamieszkać w niej z żoną. Podczas remontu widzi cienie i gaworzy z żoną, a my się nudzimy. Potem wsiada na białego konia wjeżdża do baru i trafia na orgietkę hipisów. Juhu. No i dostajemy jakieś eksperymentalne artsploitation z hipisami. Ja podziękuje. Film jest krótki, a i tak nudzi i męczy. Nie ma zbyt wiele sensu, ani fabuły. Jest kilka niezłych scen, ale nie ratują one tego tworu. Chyba ambicje przerosły reżysera. Nie polecam.