Na początku myślałem sobie że reżyser i scenarzysta w jednej osobie "wymyślił" kolejny pastisz filmów o super agentach. Potem już tylko było gorzej, bo całość niemiłosiernie się rozlała jak nie przymierzając aktorka grająca główną bohaterkę.
I nagle zrobiło się od kopciucha do królewny z tradycyjnym made in USA finałem rodem z amerykanskiego właśnie kina familijnego, czyli rzygałkowaty pean na cześć głównego bohatera, sorry bohaterki. Przy okazji zobaczcie jaki rasistowski przekaż się może mimowolnie ale wyłania z tego filmu; nawet gruba może zostać super szpiegiem(sic!). Wg mnie największą słabością, skutecznie niszczącą ten film jest brak wiary reżysera w inteligencję widzów, albo brak inteligencji w reżyserze (co w sumie na jedno wychodzi) by to wszystko zgrabnie i co najważniejsze jednorodnie stylistycznie unieść, a tak wszystko się reżyserowi się tu rozlało w jedną breję, która przypomina bigos nieumiejętnie gotowany...