Członkowie gangu motocyklowego kontra banda wrogo nastawionych rednecków...
Typowy "biker movie", pierwsza produkcja dystrybuowana przez firmę Rogera Cormana, New World Pictures. "Angels Die Hard" nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych pozycji nurtu, jego największą wadą jest bodaj strona realizacyjna: zdjęcia, montaż czy ogólnie pojęta płynność narracji mocno tu kuleją, ale to akurat standard właściwy grindhouse'owym produkcjom tego okresu. Od strony aktorskiej nie jest wcale źle, większość odtwórców wypada w miarę przekonująco, a na pierwszym planie mamy Williama Smitha, który na przestrzeni lat odsłużył swoje w B-klasowym kinie.
Odnośnie samej fabuły, ma ona charakter raczej epizodyczny, motywem przewodnim jest jednak wspomniany na wstępie konflikt. Warto zaznaczyć, że akurat w tym przypadku motocykliści sportretowani zostali w nie najgorszym świetle i to właśnie im kibicuje widz, podczas, gdy całe zło rodzi się po stronie małomiasteczkowej społeczności. Ba! Tutaj brodacze z gangu nazwanego po prostu "Angels" (sic!), ratują nawet małego chłopca, który uwięziony został w starej kopalni. Przyznam, że oglądało się to całkiem nieźle, na pewno znacznie lepiej od wielu ciężkostrawnych przedstawicieli gatunku. Gotów byłem nawet dać o jedną gwiazdkę więcej, na przeszkodzie stanęło jednak koślawe zakończenie, na które ewidentnie zabrakło pomysłu.