PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=620185}
6,8 73 338
ocen
6,8 10 1 73338
7,0 17
ocen krytyków
Anna Karenina
powrót do forum filmu Anna Karenina

Cenię sobie Wrighta, ale ten film przerósł jego możliwości. Jest zbyt teatralnie, zbyt widowiskowo. Jest to bardzo nieudana adaptacja, która obraża wielką literaturę. Fatalnie dobrani aktorzy, zwłaszcza Johnson w roli Wrońskiego- sprawia wrażenie infantylnego gnojka, podobnie wspaniała Keira niestety nie udźwignęła roli tej skomplikowanej, zbuntowanej kobiety. Ich kreacje ocierają się o śmieszność. Ten film ratują Jude Law w roli Karenina oraz Matthew Macfadyen jako hrabia Obłoński. Daje 4/10 przez wzgląd na muzykę i kostiumy oraz poetycko, subtelnie ukazaną miłość Levina do Kitty, która bardziej chwyciła mnie za serce niż główny motyw filmu.

ocenił(a) film na 9
Wika_FCB

Powstało już tyle ekranizacji "Anny Kareniny", bardziej i mniej zgodnych z treścią powieści, że miło obejrzeć inwencję twórczą reżysera. Ogólnie film bardzo mi się podobał. Doskonale zostały tu sportretowane osobowości głównych bohaterów, w szczególności Aleksego Karenina, który do końca kochał żonę. Jeśli chodzi o Wrońskiego, to on właśnie był takim "infantylnym gnojkiem". Pamiętam dokładnie, że w powieści, np. tego dnia, gdy odbywały się wyścigi konne, Wroński odwiedził Annę i zauważył, że bardzo przytyła, a to chyba o czymś świadczy. Bardzo mnie to uderzyło, dlatego tak dobrze zapadło mi to w pamięć. Najbardziej podoba mi się to, że w przeciwieństwie do wielu poprzednich wersji, w tej ekranizacji reżyser nie skupił się całkowicie na wątku Anny i Wrońskiego, ale świetnie pokazał też historię Levina i Kitty. Oglądając film, czasem miewałam wrażenie, że wyśmiewa on trochę historię Anny Kareniny, ale może po prostu nie przywykłam do takiej teatralnej konwencji.

Audrey0Hepburn

Dziękuję Ci Audrey0Hepburn bo napisałaś dokładnie to, co chciałam wyrazić, wyręczyłaś mnie z tej roboty :) Dodałabym jeszcze jeden przykład dotyczący Wrońskiego. Była moment, kiedy wracał z balu (na początku powieści) i myślał sobie, że młodym mężczyznom wolno jest się bawić kobietami, Kitty jest taka urocza, że się nadaje do jako obiekt flirtu i nie ma w tym nic złego itp. (oczywiście nie dosłownie). Wroński był niedojrzały. Tylko w powieści widzimy proces jego przemiany (5 lat to niemało) a reżyser "upchał" wszystko w niedługim czasie.

Wright nie chciał mocować się z Tołstojem i dzięki mu za to, jak już moja poprzedniczka napisała. Bardzo spodobała mi się rola Macfaydena, był rewelacyjny. Muzyka - wielki plus za wariację na temat Czajkowskiego. A co mi przeszkadzało? Język angielski w filmie o Rosji, ale tego zmienić się nie da :)

Albalonga

kiedy oni w dużej mierze mówili po angielsku ;p rosyjska arystokracja wyśmiewała rosyjski i niechętnie się nim posługiwała; angielski i francuski to były ich główne, użytkowe języki :)

tolerancja91

Racja :), ale sam autor sugerował, że jest to nienaturalne i ja tez to czułam :) Choć bardziej jest to uwidocznione w "Wojnie i Pokoju" bo tam rzeczywiście wyśmiewa się język rosyjski na całej linii (przez bohaterów książki oczywiście). Choć czytając "Annę Kareninę" nie pamiętam bym czytała fragmenty po angielsku. Francuski owszem, ale angielski nie, jak coś to tylko Stiwa.

Albalonga

bo tam były wstawki typu "zwróciła się do dziecka po angielsku" ;p nie no, jasne, że to nienaturalne, ale z drugiej strony, lepiej żeby aktorzy mówili w swoich ojczystych językach niż na siłę udawali, że znają rosyjski czy francuski ;) (patrz: nasi w hollywood i thank you żmudy ;p)

tolerancja91

Wiadomo, tylko oglądając film miałam taką myśl, że z językiem rosyjskim w tle byłoby pięknie :)

tolerancja91

A Meryl Streep mówiąca po polsku? xD

Albalonga

Szczególnie, gdy Wroński prosi do tańca Annę na balu słowami" "dance with me". Zbyt bezpośrednio. Zbyt anglosasko.

Audrey0Hepburn

Tak, masz rację, ale Anna w powieści przytyła w okresie ciąży. Pamiętam jednak zdanie, że Anna rozrosła się wszerz (lub podobnie) oraz na niekorzyść zmieniła się mentalnie. I chyba to połączenie 2 cech zniechęcało Wrońskiego. Potem nastąpił, po powrocie z Włoch rozkwit jej urody (wątek włoski w filmie jest całkowicie pominięty, a jest ważny, ale film z tym wątkiem musiałby trwać 4 godziny chyba), a później m.in. ostracyzm towarzyski powodował jej nerwicowe stany, branie morfiny, huśtawki nastrojów, chorobliwą zazdrość. Wroński w owych czasach mógł uczestniczyć w życiu towarzyskim i społecznym, Anna siedziała w domu. Szkoda, że nie miała miłości do córki...Nie jestem przekonana, że Wroński w powieści to łotr. Myślę, że jednak ją kochał, a miłość, jak wiadomo, ma różne fazy.

ocenił(a) film na 8
Wika_FCB

Oczywiście, że jest teatralnie, bo przecież o wyciągnięcie na wierzch konwencji tu chodzi. I dobrze, bo ile można oglądać w kółko jedno i to samo. Podobnie postąpiła Andrea Arnold z "Wichrowymi Wzgórzami" i spotkała się z niezrozumieniem fanów i fanek powieści, a to przecież taki dobry film. I nie zgodzę się z opinią na temat aktorów - Law i Macfayden rzeczywiście się wyróżniają, ale np. Knightley również mi się podobała, grając przesadnie i, tym samym, wpisując się w konwencję.

ocenił(a) film na 4
mrozikos667

Nie jestem do końca przekonana, czy innowacje służą adaptowaniu naprawdę wybitnej literatury. Nie uważam, by sama konwencja była zła, ale na pewno lepiej sprawdziłaby się w przypadku zwykłego filmu kostiumowego. W tym wypadku wymagania i oczekiwania są dużo wyższe. Dla mnie film jest zbyt przejaskrawiony, postaci mocno przerysowane a sama scenografia tak bardzo ocieka złotem, że aż trzeba było mrużyć oczy. Do minimum ograniczono wątek społeczny. Dla mnie powieść jest arcydziełem, film zaś mierną próbą zmierzenia się z Tołstojem.

ocenił(a) film na 8
Wika_FCB

Ok, gusta, guściki. Ja nie uważam, że przy adaptowaniu czegokolwiek za pomocą jakiegokolwiek medium, czy jest to "Anna Karenina" na celuloidzie czy Myszka Miki w miejskim parku rozrywki, twórców powinno cokolwiek ograniczać. Niech robią, co chcą, a ja to później ocenię. A że cenię sobie śmiałość, a w kinie zdecydowanie bardziej niż fabuł i historii poszukuję obrazów i metafor, to takie próby, jak film Wrighta, często do mnie trafiają.

ocenił(a) film na 6
mrozikos667

Problem w tym, że zarówno obraz jak i metafora nieco w filmie Wrighta kuleją.

Dawno, dawno temu pewien pan o nazwisku Baz Luhrmann postanowił nakręcić "Romea i Julię" jako współczesny film akcji, w którym bohaterowie będą mówić wersetami wprost przeniesionymi z dzieła Szekspira. Różnie się mówi o efekcie końcowym - jedni film uwielbiają, drudzy wieszają na nim psy. Nie da się jednak zaprzeczyć, że reżyser miał jasną wizję tego, jak ma wyglądać produkt końcowy i że wprowadził coś świeżego do historii kinematografii.

Przejdźmy do "Anny Kareniny". Zacznijmy od myśli przewodniej - życie jest sceną. Straszny banał, ale to jeszcze nie problem, wszak banalne motto nierzadko okazywało się być podwaliną naprawdę dobrego filmu. Pan reżyser, pełen animuszu, stawia śmiało krok do przodu...po czym ląduje niejako w rozkroku.

Robimy to w formie przedstawienia! Wspaniale. Jedna z początkowych scen jest absolutnie fantastyczna - Anna schodzi ze sceny po odczytaniu listu od Stiwy, i w tym samym momencie widz jest świadkiem zmiany dekoracji na gabinet Karenina. Teatr pełną gębą. Dostaniemy jeszcze kilka takich fajnych motywów (urzędnicy zmieniający się w kelnerów, podarty list przemieniony w śnieg, kolejka Sierioży jako pociąg którym podróżuje Anna).
Problem zaczyna się, gdy Wrightowi chwilowo zaczyna nudzić się teatralna konwencja, tudzież nie wie jak by tu dodatkowo udziwnić to co widać na ekranie, w związku z czym dostajemy albo ujęcia-kalki z poprzednich dzieł tego pana (Anna tańcząca z Wrońskim w "pustej" sali) albo sceny które mogłyby z powodzeniem znaleźć się w jakimkolwiek innym historycznym dziele (ujęcia w sypialni Kareninów, cukierni czy mieszkaniu Anny i Aleksego we Włoszech, a przede wszystkim piknik na wolnym powietrzu). Jeżeli ktoś decyduje się na tak odważny krok, jakim jest przeniesienie teatralnej atmosfery do kinowego hitu, to musi się liczyć z tym, że będzie miał twardy orzech do zgryzienia.

No i w końcu - Lewin wydostający się z teatralnej otoczki do pozbawionej obłudy natury. Genialny pomysł, o ile tylko mielibyśmy okazję poznać Konstantego. Niestety, wszystko to co tworzy postać Lewina, całe bogactwo jego przemyśleń jest w filmie spłycone tak dalece, że metafora traci siłę oddziaływania. Gdy Lewin pod koniec filmu radośnie oznajmia Kitty że "coś zrozumiał", głęboko mu zazdroszczę, bowiem ja nie zrozumiałabym zgoła nic z tej sceny, gdybym nie była zaznajomiona z dziełem Tołstoja.

Reasumując pomysł jak najbardziej trafny - gorzej z wykonaniem.

ocenił(a) film na 8
maryboo

Życie jest sceną? Niekoniecznie. Tzn. niekoniecznie tylko to miały deski teatru symbolizować. Po pierwsze - w ówczesnej moskiewskiej i petersburskiej socjecie scena była jak najbardziej dosłowna, każdy krok był wystudiowany, bo śledzony przez wszystkich dookoła. A więc niekoniecznie życie jako całość, ale to konkretne życie. Po drugie - teatralna jest sama powieść, w tym sensie, że jej bohaterowie są w dzisiejszych czasach archetypami, a nie ludźmi z krwi i kości, tyle razy już ich pokazywano, wzorowano się na nich itd., itp. A więc teatr w filmie to wydobycie na wierzch samej konwencji kostiumowego widowiska.

ocenił(a) film na 6
mrozikos667

"Po pierwsze - w ówczesnej moskiewskiej i petersburskiej socjecie scena była jak najbardziej dosłowna, każdy krok był wystudiowany, bo śledzony przez wszystkich dookoła. A więc niekoniecznie życie jako całość, ale to konkretne życie."

O to też mi chodziło. Wszak Lewin ze swoją wsią (u Wrighta: scenami kręconymi na świeżym powietrzu) jest przeciwstawiany zakłamanemu społeczeństwu Petersburga i Moskwy. To znaczy, przeciwstawiany w teorii - bo jak napisałam w poście wyżej, wyszło jak wyszło.

"Po drugie - teatralna jest sama powieść, w tym sensie, że jej bohaterowie są w dzisiejszych czasach archetypami, a nie ludźmi z krwi i kości, tyle razy już ich pokazywano, wzorowano się na nich itd."

Byłabym ostrożna z takimi wnioskami. Musiałabym się skonsultować z jakimś polonistą, na ile archetypiczne są postacie z AK, ale twierdzić, że są one pozbawione człowieczeństwa? Przecież siła powieści Tołstoja kryje się w fakcie, iż zagłębiał się w skomplikowaną naturę człowieka, ukazując, jakimi niejednoznacznymi istotami jesteśmy. Jego bohaterowie są bardzo ludzcy właśnie dlatego, że nie są jednoznacznie dobrzy ani źli; widzimy przemiany, jakie w nich zachodzą, błędy, które popełniają. Śmiem twierdzić, iż Anna i spółka są żywi i prawdziwi w daleko większym stopniu, niż wielu współczesnych bohaterów powieści (a ile z tego zdołał uchwycić Wright, to już inna sprawa).

ocenił(a) film na 8
maryboo

Och, chyba nie wyraziłem się dostatecznie precyzyjnie - broń Boże nie twierdzę, że postacie z AK są pozbawione człowieczeństwa! Chodziło mi raczej o dzisiejszą percepcję klasyków, gdzie nawet osoby, które danej książki nie czytały, kojarzą danego bohatera z jakąś jedną cechą, np. Annę Kareninę jako "tę słynną cudzołożnicę". Tak samo, mam wrażenie, funkcjonują choćby Madame Bovary, Józef K czy Raskolnikow (ech, przydałyby się jakieś nawet bardziej wyraziste przykłady, ale, jak na złość, nic nie przychodzi mi do głowy; mam nadzieję, że wiadomo, o co chodzi). Rozliczne filmowe adaptacje też pomogły uwyraźnić, ujednoznacznić wizerunki bohaterów. Przez lata "Anna Karenina", jak i wiele innych słynnych powieści, stała się książką, którą stosunkowo niewielu przeczytało, ale przynajmniej wypada z grubsza wiedzieć, o czym traktuje. Tak to już bowiem jest, że niektóre postacie literackie funkcjonują dziś bardziej jako symbole, niż ludzie opisywani przez autorów, niezależnie od tego, na ile ludzcy i wielowymiarowi byli w oryginale. Nie bez znaczenie jest też to, że styl tych dawnych powieści znacząco różni się od dzisiejszego i tak, jak film "Casablanca" i inne z tamtego okresu wydają się nam dziś teatralne, tak i te powieści posługują się innym, dla nas nienaturalnym, niecodziennym językiem. Według mnie ten Wrightowski teatr podkreśla więc pewną symboliczność, archetypiczność bohaterów, a zarazem, nieuchronnie związaną z upływem czasu, nienaturalność (dla dzisiejszego widza/czytelnika) i "ramotkowość" oryginału (nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma dzieł tzw. "ponadczasowych" i że AK do nich nie należy, a tylko to, że jednak czasy, a wraz z nimi style, się zmieniają, i ponadczasowość raczej wyraża się w podejmowanych tematach i spostrzeżeniach, a nie w sposobie - w przypadku powieści - konstruowania zdań; oczywiście zawsze znajdzie się grupka koneserów, która i technikę pisarską/filmową uzna za ponadczasową (rym!) - cóż, to nie matematyka, zawsze znajdą się kontrprzykłady ;)).

ocenił(a) film na 6
mrozikos667

I tu się w pełni zgadzam. Ale, niestety, Wright ma w nosie nasze dysputy literackie ;) i jasno określa swoją motywację:

"One of the things I enjoyed about making ‘Pride & Prejudice’ and ‘Atonement’ was that each of those films had a large portion shot in one location – which in fact engendered a lot of creative freedom. I thought, if I could set ‘Anna Karenina’ largely in one place, then what and where would it be?
(...)
“They dressed as French people and they read books on the etiquette of how to behave like a French person. Their ballrooms were often mirrored so that they could watch themselves and appreciate their own ‘performances’ as French people, and they were advised to keep one side of the mind French and one side Russian. The Russian side was always observing and checking the French side to make sure that you were behaving, or ‘performing,’ correctly. Their whole existence became a performance with imported ideas of decorum, manners, and culture. Anna plays the role of being a dutiful wife up until the point where she meets Count Vronsky, but everyone else in her circle is always acting. So I realized, ‘Okay, we could situate this film in a theatre.’”

Źródło: http://www.emanuellevy.com/interview/anna-karenina-interview-with-joe-wright-and -tom-stoppard/

Czyli musimy zostać przy naszym pierwotnym pomyśle - scena jako metafora życia w ówczesnej Rosji, bez sięgania do kontekstu literackiego. I jak pisałam w swoim pierwszym poście, pomysł jak najbardziej ok, większy problem z wykonaniem.

ocenił(a) film na 8
maryboo

Ok, czyli "pierwotny pomysł" był tym zamierzonym i nie można przypisywać Wrightowi za dużo. Ale, z drugiej strony, nie znaczy to, że teatr w filmie nie ma w jakimś sensie też tego znaczenia, które ja staram mu się przypisać. W końcu dzieło sztuki nie jest skończone z momentem - w przypadku filmu - zamknięcia rolki czy płyty w pudełku, ale cały czas powstaje w kontakcie z widzem. Czyli ja, oglądając, jak najbardziej mogę odkryć w filmie coś, o czym twórca nie pomyślał - to jest najciekawsza część zabawy! :D Jeśli tylko trzyma się to kupy, to tym lepiej dla mnie i dla filmu :) Ale co do tego, że Wright nie był aż tak supersprytny - zgoda.

ocenił(a) film na 6
mrozikos667

Oczywiście, że tak! To dlatego prowadzimy na forum takie ciekawe dyskusje :D

ocenił(a) film na 8
maryboo

Och, jak to dobrze spotkać czasem na tym portalu kogoś rozsądnego ;)

ocenił(a) film na 8
maryboo

"(a ile z tego zdołał uchwycić Wright, to już inna sprawa)"

Widzisz, według mnie całkiem sporo :)

ocenił(a) film na 7
mrozikos667

Ale o co chodzi w tymi "wichrowymi wzgórzami"?

ocenił(a) film na 8
Ruby_in_Gold

O to, że Arnold posłużyła się środkami radykalnie odmiennymi od tych znanych z wcześniejszych adaptacji, tak jak Wright w "Annie Kareninie". Oczywiście same te środki są zupełnie inne, ale chodzi o ideę - zerwanie z wcześniejszymi standardami obrazowania tego czy innego klasyka. No i popatrz chociażby na średnią WW na Filmwebie. Niby o gustach się nie dyskutuje (co zresztą nie jest prawdą, bo robimy to cały czas, ale mniejsza z tym), ale jednak o czymś ona świadczy.

ocenił(a) film na 7
mrozikos667

Dzięki za odp po latach :) Obejrzą i zgłoszę się do Ciebie. Warto przekopywac się przez filmweb i przez opinię typu "fajny ale nie dla każdego" (pod każdym filmem można znalęźć taka opinię, tak jak by dana osoba uważała że musi sie dowartościować klasyfikując dany film jako niszowy), "fajny , ale nudy", "mnie się podobał bo aktor X dobrze zagrał". Albo jakies kłotnie ideowe. A tu rozmowa osób które naprawde mają coś do powiedzenia, na temat filmu a nie "polecam, fajny film"

Wika_FCB

Ja daję nawet 3/10, po reklamach - naturalnie celowo wybranych sądziłam, że to urosło arcydzieło. A tu jedno wielkie nic. Zgadzam się z opinią co do Wrońskiego - groteska, w ogóle wszystko trąci groteską i nie obraniają się argumenty że w ówczesnej Rosji wszystko było teatralne, w tym filmie nic nawet nie zachacza o Rosję! Nie czuć caratu! A fryzury ? To śmiech na sali,nie mówiąc o chocholim tańcu. Nie można moim zdaniem w ten sposób adaptować prozy Tołstoja - tymbardziej że być może młodsze pokolenia w ogóle nie czytały dzieła zatem po tym filmie trudno sobie wyrobić jakąkolwiek opinię na temat czasów. Lewin ? Fantastyczna postać w książce a tu ? Nawet nie wiem jak to określić jakiś niepewny siebie byt. Szkoda doprawdy pieniędzy na film. Mhm...obdrapane balkony na balu:)) no żenada w Moskwie! W jednym z bogatszych pałaców! W carskiej Rosji z aspiracjami! Jedna wielka Żenada!

ocenił(a) film na 8
Aleksandra45_1

Aż mi dech zaparło.

ocenił(a) film na 3
Aleksandra45_1

Też oceniłam na 3/10. To takie streszczenie samej historii. Pominięto całą otoczkę, czyli carską Rosję, i tą biedną i tą bogatą. Na brak dekoracji można sobie pozwolić mając świetnych aktorów, którzy swoją gra są w stanie wciagnąć Nas w literacki świat i wtedy nawet niedostatki nie mają znaczenia. Czasami główny bohater jest w stanie udźwignąć cały film, ale niestety tytułowa odtwórczyni poległa - przez cały film możemy podziwiać rozdziawioną buzię Kiery i jej dwie wielkie jedynki.

Ale co kto lubi...

delishya

Hm co do jedynek nie pamiętam jak było w książce - ale komentarz trafny.Brawo. Moi drodzy no nie może być tak, że ktoś bierze się za ekranizację wielkiego dzieła literatury światowej i przedstawia obraz, który niewiele ma z nim wspólnego.Sądzę, że w ogóle literatura rosyjska wymaga może właśnie rosyjskiej interpretacji, bo nikt lub mało kto potrafi oddać ten klimat. Chciałabym jeszcze aby nie wszyscy tak gremialnie sugerowali się recenzjami w tym sponsorowanymi a raczej włączyli indywidualizm i krytycyzm, który każe czasem powiedziec iż król bywa nagi:-)

ocenił(a) film na 10
Aleksandra45_1

te odrapane balkony miał swój alegoryczny sens, Rosji carskiej zbliżającej się do schyłku, starego świata i jego porządku który się sypie i wkrótce zostanie zdewastowany mimo wysiłków wielu wartościowych ludzi którzy starali się zapobiec katastrofie rewolucji i barbarzyńskiemu bloszewizmowi.. Jak się szuka w ekranizaji tego rodzaju powieści lokacji i wyglądu doskonale odpowiadających ówczesnym czasom, można sobie pozwiedzać w Petersburgu na przykłąd to co pozostało ze świetności Rosji carskiej. Ja nie po to szedłem do kina i jest usatysfakcjonowany obrazem Wrighta.

ocenił(a) film na 2
Wika_FCB

Mam w planach napisać dogłębną recenzję tego filmu, jednak już teraz muszę zwrócić uwagę na jedną, najistotniejszą wadę wersji Wrighta.

Konwencja teatralna - OK, pomysł niezły. Rzecz w tym, że było to zbyt dosłowne. Przez tę teatralność, przez tę sztuczność reżyser zabił podstawową cechę powieści Tołstoja - REALIZM. To dzieło miało obnażać prawdziwą naturę rosyjskiej arystokracji, miało pokazywać człowieka z krwi i kości, a nie kukiełki na sznurkach. Ten film jest zaprzeczeniem intencji Tołstoja, bo zatracił się cały indywidualizm postaci, całą specyfikę świata przedstawionego. Anna nie jest bohaterką z rodzaju every man, nie jest jakimś uniwersalnym bytem powieściowym - ona w naszym odbiorze ma być bardziej realna, bardziej prawdziwa w swoim nieszczęściu niż osoba, która siedzi obok nas w kinie. Przez to, że Wright odseparował Annę od realnego świata, że zamknął ją w klatce jak jakieś zwierzę cyrkowe, a my, widzowie, mamy oglądać jej szamotaninę jak jakiś spektakl - przez to jego wizja reżyserska ZAMYKA nas na przeżywanie nieszczęścia Anny, uniemożliwia nam współczucie jej.

Plan reżysera wymknął mu się spod kontroli, bo Wright najwyraźniej nie zauważył, że teatralizując życie ówczesnej arystokracji, z samej Anny, jej historii, z jej wielkiej tragicznej miłości uczynił teatrzyk kukiełek. W efekcie widz nie przeżywa katharsis, bo nie jest w stanie utożsamić się z postaciami, które tkwią w tak sztucznym świecie. Sztucznym potrójnie - ponieważ raz, że są to bohaterowie książkowi, dwa - filmowi, i na dodatek trzy - teatralni! Ta swoista szkatułkowość wytworzyła ogromny dystans pomiędzy widzem i bohaterami, zbyt wielki, abyśmy mogli spojrzeć na historię Anny w jej pełnym, żywym wymiarze.

Dlatego uważam, że tutaj granice interpretacji zostały przekroczone. Reżyser miał dobry pomysł, ale zupełnie źle zrealizował go w praktyce. Przez to zabił cały potencjał tragizmu tkwiący w tej historii, zamknął nas na na współczucie, wzruszenie, słowem - na jej przeżycie.

ocenił(a) film na 2
adonae

Ach, jeszcze słowo o Lewinie. Lewin, ten zamknięty w sobie, nieśmiały, refleksyjny, ale pełen godności i wewnętrznej siły bohater został przez Wrighta po prostu zniszczony. Jego zamyślenie, jego niezgoda na podwójną moralność, szczerość i prostota tej postaci zostały utożsamione z byciem wiecznie naburmuszonym, niezadowolonym chłopcem. Całe jego życiowe credo zostało sprowadzone do jednej króciutkiej przemowy o miłości, którą wygłosił przy stole (która, nota bene, tę postać ośmieszyła zamiast przydać jej godności). A gdzie się podziały delikatność i wrażliwość Lewina, gdzie jego ideały, gdzie plany reformy? Lepiej już było w ogóle nie tykać wątku tej postaci, a zamiast tego skupić się tylko na Annie. Tymczasem na siłę wciśnięto obie historie i obie potraktowano po macoszemu.

ocenił(a) film na 6
adonae

Ale za to "coś zrozumiał"! (szczęściarz; ja, gdyby nie powieść, niewiele bym z jego wątku zrozumiała).

I zgadzam się: biedny, biedny Lewin. Naprawdę, trzeba było chłopa zostawić w spokoju, bo Wrightowi wyszła przysłowiowa świnka morska. Jak się nie wiedziało, jak rozegrać kwestię rozważań na temat Boga i miejsca człowieka we wszechświecie, to należało na powrót zająć się Anną tańczącą w pustej sali tudzież wrócić do kręcenia zbliżeń pięknych oczek Wrońskiego.

maryboo

Zaczynam być fanem tego komentarza XD

ocenił(a) film na 6
adonae

A ja się z tobą nie zgodzę i piszę to z punktu widzenia osoby, która jest i będzie najczęstszym odbiorcą tego filmu, czyli odbiorcą popularnym, która poszła na film kostiumowy i tylko z lekka zna system filozoficzny, który usiłował stworzyć Tołstoj. Nie czytałem powieści! I co: mimo mojej tępoty i braku humanistycznego wykształcenia, po pierwszych 30 min. filmu, kiedy to chciałem wyjść z kina, zostałem, a przy końcu filmu, zaczęło mnie coś (jak napisała jedna z dyskutantek) wciskać w fotel przy scenach z Lewinem. Tak, skrótowo i pobieżnie, ale jednak film ma tylko kilkadziesiąt minut i operuje innym językiem. Można było albo Lewina (jak proponuje maryboo) wykreślić z filmu, albo go "streścić". I twórcy filmu robią to wystarczająco dobrze (na dst+). Wychwyciłem na końcu pewne skrawki przemyśleń Lewina (alter ego samego Tołstoja) w kwestii podejścia do życia i małżeństwa. Nie będę się rozpisywał, bo macie więcej do powiedzenia ode mnie i więcej wiedzy na ten temat, a ja chciałem napisać tylko o możliwym odbiorze tego filmu. Myślę, że może stanowić on dobrą podstawę do refleksji i dlatego nie należy go spisywać na straty. Wyobraziłem sobie więc w uproszczeniu całą rzecz jako takie coś: o to Tołstoj (w filmie ustami Lewina i Karenina) wykłada swoje poglądy na to, jak dobrze i moralnie ułożyć sobie życie, zerwać ze sztucznością życia społecznego na świeczniku ówczesnej rosyjskiej burżuazji i wreszcie, jak ułożyć sobie życie prywatne w dobrym i świętym związku-małżeństwie. I to wszystko jest niestety trochę idealistyczne (Lewin) i napuszone (zwłaszcza w ustach Karenina), i to Tołstoj czuje. A więc dodaje postać Anny i przez nią zadaje sobie (i nam) przewrotne pytanie: a jeśli mimo tych napuszonych i pompatycznych ideałów, zakochasz się w kimś innym, niż w mężu, to co wtedy? Co wtedy, na miłość boską?!? Cały świat etyczny sobie zbudowałeś, a tu się wali wszystko na łeb, na szyję! Czy nadal masz trwać niewzruszenie przy ideałach i założeniach, twardo przestrzegać linii prawa (małżeńskiego) i pozostać… nieszczęśliwym, jak kolejna kukiełka w tym teatrze marionetek wyzutych z prawdziwych uczuć. Czy też uznać, że to nie prawo i nie słowo jest święte, ale uczucia i tak jak mówi Anna do Karenina w łóżku: „To on jest teraz moim mężem!” (po sercu) i zakosztować trochę szczęścia w miłosnym zapamiętaniu, a potem….
Tołstoj byłby jednak zbyt prosty i głupi, jeśliby tylko pozostał twardym i niewzruszonym moralizatorem, talibem małżeństwa. On przez cały wątek Anny, to pytanie zadaje, i gdy to zrozumiałem, doceniłem, że rzeczywiście „Tołstoj wielkim pisarzem był”. Bo ta myśl tylko od Tołstoja pochodzi i może pochodzić, twórcy filmu, jeśli to umieli ukazać, już w moich oczach odnieśli sukces. A może o taką refleksję chodziło Wrightowi i scenarzyście?

adonae

Bardzo podobają mi się Twoje uwagi, ja też cenię sobie w "Annie Kareninie" Tołstoja właśnie realizm. Z ciekawością czekam na reTwoją recenzję.

Wika_FCB

Zgadzam się w zupełności. Świetna recenzja.

Wika_FCB

Właśnie wróciłam z kina i muszę powiedzieć, że podobało mi się... Tylko proszę nie podchodźcie z irytacją wobec tego do mojego komentarza :) Na początku byłam zirytowana tą "teatralnością", tym, że niektóre sceny dzieją się na scenie (!), a niektóre jakby w rusztowaniach, irytowało mnie to, że nie wszystko było teatrem, gdzieś w połowie zaczął się normalny film, a pod koniec wrócił teatr. Poźniej jednak zaczęła mi się ta teatralność podobać. Te przejścia drzwiami w inną scenerię, Karenin na krześle przy gasnącej scenie ze słowami "czym sobie na to zasłużyłem?", owa kolejka zmieniająca się w pociąg, którym jedzie Anna, wspomniana potargana kartka i śnieg, czy również wspomniane wyjście Lewina z moskiewskiego teatru w prawdziwość natury. To naprawdę mi się podobało. Jak i to, że wszystko tu było tańcem (niestety wyjątkiem był fatalny dla mnie taniec Anny i hrabiego w pustej sali, zbyt oczywiste powtórzenie z "Dumy i uprzedzenia"). Muszę powiedzieć, że książki nie czytałam. Pewnie dlatego, że dostałam ją dawno temu w podstawówce na koniec roku, co mnie zraziło do jej przeczytania :) W samej fabule zwróciłam uwagę na pojęcia miłości. Nie wiem, czy to było zamierzone, ale pary Anna-Wroński i Lewin i Kitty odebrałam jako przeciwstawne. Pod tą ostatnią niejako podpina się Karenin. Anna, zdradzająca męża (rodzinę, bo przecież i syn tu cierpi), kochająca się w czasie pikniku z Wrońskim mówi: "A więc to jest miłość". Zero odpowiedzialności, wierności itp. A na drugim biegunie po pierwsze wybaczający i ostrzegający Annę mąż (oczywiście ognia tu nie było, ale kochał ją na pewno bardzo), a po drugie Kitty i Lewin, który nie wydawał mi się śmieszny (możliwe, że dlatego, że nie czytałam książki), a właśnie dojrzały w swej miłości. Kitty również łamała konwenanse myjąc razem z kobietą z burdelu brata swego męża, kiedy sama jej obecność pod tym samym dachem podobno ją obrażała. I patrzący na to wszystko Lewin, który zrozumiał, że to jest miłość... I to prawdziwa, a nie zakochanie połączone z pożądaniem. To taka moja interpretacja na świeżo po filmie. Czas sięgnąć do oryginału, do czego film mnie zachęcił. Ogólnie przychylam się, że Jude Law był tu najlepszy.
Aha, i jeszcze prześmieszny dla mnie w końcowych napisach "Leo Tolstoj", jak nazwisko to oczywiste, że tak napisane, to Leo?? My nie mówimy na Nicholsona Jacek! "Leo" to dla mnie totalna ignorancja.

ocenił(a) film na 7
Charis.

A jak miał być napisany? Na okładkach jego książek wydawanych po angielsku też masz "Leo Tolstoy", bo właśnie jako Leo Tolstoy jest w Anglii znany.

Mers

Powinien być napisany "Lew", rozumiem, że nie mają takiej literki jak "Ł", by w nazwisku ją napisać i wymówić, ale "W" mają. Nie zmienia się imion, ani nazwisk. Anglik zwrócił mi uwagę na dziwną tendencję w Polsce, że ludzie przedstawiając się mu zmieniają swoje imiona na "odpowiedniki" angielskie, a przecież nie nosimy angielskich imion, tylko polskie. Tołstoj nie jest Leo, a Lew. Nie jest to przecież trudne dla Anglików imię do napisania i wymówienia.

ocenił(a) film na 10
Charis.

Leo to to samo co Lew tylko w wersji łacińskiej, nic nadzwyczajnego, można to imię zapisać Lew w wersji słowiańskiej albo Leo po łacinie. Wiele imion sie tłumaczy.. Trzymając się tej logiki, powinniśmy mówić Ioannes Paulus Secundus, nie Jan Paweł Drugi, a kraje anglojęzyczne nie powinny tej postaci nazywać John Paul Second

Flauius

Bzdura. Jest taka zasada gramatyczna, która mówi, że imiona osób powszechnie znanych, świetych, wybitnych, tłumaczy się. I teraz pytanie, czy Tołstoja do nich zaliczyć. Bo był genialnym pisarzem, ale z drugiej strony nie tak znanym człowiekiem, jak, dajmy na to, Fryderyk Wielki albo święty Antoni. Ja bym głosowała za angielskim Leo Tolstojem, ale Bulgakov mnie już przeraża:)

ocenił(a) film na 10
littlelotte52996

Toż przecie to samo napisałem. Że Leo to samo co Lew tylko w wersji łacińskiej i że można je przetłumaczyć. Choć zastanawiałbym się jednak, która wersja jest tu tłumaczeniem a która oryginałem. Bo przeciez łaciński Leo jest pierwowzorem rosyjskiego, czy nawet polskiego przetłumaczonego na 'słowiańskie' "Lwa"

użytkownik usunięty
littlelotte52996

Zwykło się tłumaczyć imiona bodaj ludzie urodzonych przed którymś tam rokiem, nie pamiętam którym. Papieże chyba są wyjątkiem.

No bo jednak Małgorzata Thatcherowa, czy Tymoteusz Burton to jedna korwinizmy i jestem na NIE.

użytkownik usunięty
littlelotte52996

"Lew Tołstoj" się utarł, więc tu akurat spoko można używać "Lwa". I nie rozumiem co to znaczy, że nie jest tak znanym człowiekiem. Jak jest przecie.

Wika_FCB

to jak taka genialna kira to czemu słabo gra y?

ocenił(a) film na 10
Wika_FCB

Nie zgadzam się.; Tołstoj byłby dumny z takiej ekranizacji jego powieści. Świetna dramaturgia, kostiumy, kolory, obrazy, bardzo dobra gra aktórów. A Johnson nie mógł lepiej zagrać tak nieodpowiedzialnego gnojka jakim właśnie był Wroński - odealna kreacja chłopca który się bawi namiętnością do czasu aż mu nie przejdzie. A narracja teatralno - widowiskowa mnie pozytywnie zaskoczyła:)

ocenił(a) film na 3
Flauius

Oj ja bym sie zastanowila zanim wypowiedzialabym sie w imieniu autora. Tolstoj na pewno oddal cala dusze tej powiesci, a ta ekranizacja byla pusta jak wydmuszka. Przerost formy nad trescia, fatalna gra aktorska glownych bohaterow. Czasem sila tkwi w prostocie i drobnych gestach, a w tym filmie bylo wszystko przerysowane, sztuczne. A sceny wspolne Anny i Wronskiego polegaly glownie na seksie. Powiesc zostala obdarta ze swojego piekna, a to co zobaczylam w kinie, mozna uznac za zbrodnie przeciwko autorowi. Piekna powiesc, a rezyser uczynil z niej mdla historyjke. W dodatku trudno bylo momentami zrozumiec o co chodzi, a co dopiero ma powiedziec osoba, ktora nie przeczytala ksiazki?

ocenił(a) film na 1
Wika_FCB

Zgadzam się. Mam tylko pewne wątpliwości co do Lewina. Tzn, miłość do Kitty pokazana została pięknie, ale brakowało mi tu trochę jego filozoficznej duszy, jego rozmyślań, takich poszukiwań i ostatnia scena z nim nie oddawała głębi jego szczęścia.

Wika_FCB

Nie zrozumiałaś nic z tej formy teatralnej. Jest ona wtedy gdy widzimy bohaterów żyjących w sztucznym świecie masek carskich elit. Kiedy bohaterowie są na łonie przyrody ta konwencja znika np. Lewin. Widzimy w jednej ze scena jak otwiera drzwi i wychodzi z tego wielkiego teatru masek - idzie pośród zwykłych, ubogich ludzi. Tak samo jego dom, sianokosy - są naturalne. Teatralność pojawia się tam gdzie widzimy akcję w mieście, pałacach itp.

ocenił(a) film na 8
Wika_FCB

Tołstoj sam podkoniec życia uważał "Annę Kareninę" za niewiele wartą książkę, więc myślę, że mu w tym grobie zwisa co z nią robią...

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones