O filmie, powiedziano już niemal wszystko. Genialna ścieżka dźwiękowa, stylistyka neo-noir czy kontrastowość lokacji i sprawnie poprowadzone kino akcji sprawiają, że ogląda się całkiem przyjemnie. Trudno nie odnieść wrażenia 2 godzinnego teledysku. Nie jest bez wad, a nazywanie go 'realistycznym' to lekka przesada, jednak te aspekty można wybaczyć, znając konwencję filmu.
Moim zdaniem, obraz ma jedną poważną wadę - sposób narracji.
Nie znam materiału źródłowego, na którym opierał się "Atomic Blonde" ale wydaje mi się, że retrospekcyjne przedstawienie odziera produkcję z emocji i uczucia zagrożenia, które miało towarzyszyć widzom.
Najbardziej cierpią na tym sceny walk, mające na celu ukazanie zmęczenie i 'słabości' bohaterki oraz sam finał (jeszcze przed epilogiem) w Berlinie. Niestety, z góry wiemy, że poza większymi lub mniejszymi obiciami i urazami nic jej się nie stanie, a jedynymi ofiarami mogą być postacie drugoplanowe. Szkoda.
Uważam, że można było tego problemu uniknąć w dosyć prosty sposób. Przykładowo, po scenie ukazującej 2 trumny wywożone do Londynu następuje cięcie i zbliżenie na 2 kręcące się szpule taśmy. Kamera oddala się ukazując przesłuchanie. Jeśli (nie)wiecie o co mi chodzi, coś jak przejście z 2 kabin solarnych na 2 trumny w "Oszukać Przeznaczenie 3" czy inne w ten deseń.
Wydaje mi się, że taki (lub podobny) zabieg wprowadziłby więcej niepewności dla 'casualowego' widza, zachowując formę filmu. Jak myślicie?
Scenariusz jest tak pokomplikowany ,że w pewnym momencie już miałem gdzieś kto ma ten zegarek , jedyne na co czekałem to kolejne ujęcie jak Charlize zapala papierosa przy ładnym neonie i już było super :)