Całe niemal życie Fitzgeralda to był jeden wielki kryzys: amerykański, alkoholowy, ambicjonalny. W tym filmie poznajemy go w późniejszej fazie życia, gdy małżeństwo z Zeldą jest już raczej trwaniem, przyzwyczajeniem. Pisze wówczas opowiadanie - realizowane na naszych oczach "Ostatnie ślicznotki". Na końcu filmu Zelda mówi do Scotta: "Niezależnie o kim zaczynasz pisać, okazuje się, że piszesz o nas; pewnie myślisz, że jeśli często będziesz powtarzał tę historię, któregoś dnia skończy się one szczęśliwie." I o tym są oba te filmy - o przepisywaniu życia, które nie jest podatne na literackie zaklęcia.
Jak zwykle, chciałoby się powiedzieć, tytuł do bani, a opis nie dotyczy tego filmu, a jeśli już to baaardzo luźno.