Trzy słowa opisujący ten błąd polskiego kina. Co to w ogóle miało być? Jakieś czarne przerywniki/zacinki(?) w filmie.
Cholera jasna. Rzygać mi sie chce tym skejtowskim gównem.
Już od pierwszych minut oglądania miałam wrażenie, że oglądam "Trudne Sprawy" - a przecież nie po to idę do kina. Sztuczne dialogi (jakby na poczekaniu wymyślone przez aktorów), nagość (po co jej aż tyle?), przedłużane ujęcia - gdyby je skrócić do "normalności" i odjąć czas trwania tych czarnych przerywników, film zapewne trwałby dwa razy krócej.
I jak tu oglądać Polskie filmy? :/
zgadzam się, reżyserka postawiła na prowokację a efekt był taki ,że po 20 minutach nie mogłam się doczekać kiedy się skończy :D