To film z 1925 roku, pojęcie "znęcanie się nad zwierzętami" jeszcze wtedy nie funkcjonowało. Poza tym kino dopiero się rozwijało, trzeba było metodą prób i błędów trafić na najlepsze rozwiązania. Zdarzały się nawet przypadki kiedy podczas kręcenia filmu ginęli ludzie (jak np. w "The Trail of '98").
Niestety nawet dziś jeszcze zdarzają się takie rzeczy :( Chyba głośno było ostatnio przy Hobbicie, którego właśnie z tych względów do dzisiaj nie obejrzałam i możliwe że nie obejrzę.
Trochę inne czasy to były, inne podejście do zwierząt. Wajda zrobił to z premedytacją, więc trochę słabo...
I Gary Cooper, i nasz Olbrychski przyznawali w wywiadach, że w starych produkcjach robiło się rzeczy szalone, za które teraz ciągałoby się reżyserów po sądach. Grożące śmiercią lub kalectwem nie tylko koniom. Teraz mamy na taśmie efektowne sceny. Coś za coś. Ale, z drugiej strony, jak Olbrychskiego z niedbalstwa technicznych prawie przysmażyli w scenie 'przypalania boczków', to spece dostali ochrzan i tyle razy poprawiali, aż było to dla aktora bezpieczne. Powiedziałabym, że ryzyko zawodowe było większe w tamtych czasach.
Jeździłam konno parę lat jako dzieciak, od czasu do czasu zdarza mi się to nadal, klasycznie i nawet ciut westernowo. Smrodek stajni jest jednym z cudownych wspomnień szczeniackich. Ale mimo to nie odwaliłabym filmu z oglądanych z powodu wypadków. Konie dostają skrętów kiszek, łamią nogi podczas gonitw, dostają ochwatu, nie wytrzymują nerwowo, dzieje się z nimi mnóstwo niefajnych rzeczy, nawet przy starannej opiece. To jest część jeździectwa.