Niemieckie kino było już takie. Obyczajowe z dobrymi dialogami i młodymi ludźmi wchodzącymi z dorosłość. Z inicjalnością i sytuacją ona jedna ich dwóch. Gdzie „ważne” rozmowy dążyły do uczuciowego konfliktu (Edukatorzy czy świetny Zapomnij o Ameryce), gdzie śmiech tuszował prawdziwe tragedie i gdzie Brahms spotykał The Cooper Temple Clause. Niemcy potrafią robić filmy dla dwudziestoparolatków. Możemy im zazdrościć.
tu się zgodzę w 100%. Film BYŁBY bardziej interesujący (nawet dużo bardziej) gdyby nie główny bohater, który już po 5 minutach mnie do siebie zniechęcił. Podziwiam wolontariuszy się nim zajmujących, mnie by przy nim krew zalała i albo bym po bardziej utemperował albo sobie dał spokój i poszedł do kogo innego. Wiecznie niezadowolony, pesymistyczny, wredny i co najgorsze dla mnie bezpłciowy. Nic go nie rusza, wszystko monotonnie jednym tonem głosu. Strasznie na „NIE”.
A jednak film dobry, może i za dwie pozostałe postacie i za scenariusz (bodajże w kinie również podobała mi się muzyka, ale kiedy to było..). Właśnie za jego niezwykłą oryginalność – film na suficie (mnie totalnie urzekający swoją dziwnością – mnie wszystko co dziwne urzeka), za wplecenie wątku jeziora (naiwne, ale właśnie inne, dla mnie na pograniczu dwóch światów albo świata snu i jawy), za osobliwe przeplatanie tych bohaterów. I może jeszcze za to, że można zgadywać co się stanie, ale się nie zgadnie. Nie jest przewidywalny i za to mu chwała. Zasłużone 7-8 pkt.