Billy Jack tym razem stoi na straży prawa w indiańskim rezerwacie. Uczniowie umiejscowionej na jego terenie szkoły muszą borykać się z ciągłymi szykanami ze strony mieszkańców pobliskiego miasteczka, co z czasem staje się zarzewiem brutalnego konfliktu...
Schemat opowieści podobny, jak w przypadku "Born Losers", tyle że tutaj zamiast motocyklistów mamy rasistowskich oficjeli, którzy przewodzą myślącym podobnie jak oni, "porządnym" obywatelom. Historia natchniona jest wyraźnie hipisowskim duchem poprzedniej dekady (choć narkotyki są już "be"): Billy chce dobrze, ale będzie musiał się nauczyć, że na przemoc nie można odpowiadać przemocą. Całe to dydaktyczne moralizowanie wypada dosyć naiwnie i drętwo, ale na szczęście da się jakoś tę "łopatologię" przełknąć. Akcji nie brakuje (tytułowy bohater często korzysta z wyuczonych sztuczek karate), napięcie też jest wtedy, kiedy trzeba. Nie zaszkodzi dać szansę.