Obawiałem się, że ta produkcja może ociekać ckliwym patosem, na dodatek nie jestem jakimś fanem Bollywoodu, Na szczęście moje obawy okazały się płonne. Obraz ten mnie wprost oczarował i wciągnął w swój magiczny świat. Świat jakże mi znajomy. Wprawdzie, w przeciwieństwie do Michelle mam resztki słuchu i wzroku (cierpię na Zespół Ushera, mam 90% ubytku słuchu i ponad 50% ubytku wzroku). Ten film pokazuje, że największym cierpieniem, jakiego człowiek może doświadczyć jest niemożność skomunikowania się z drugą osobą. Każdy potrzebuje bliskiej więzi i kontaktu z kimś. W momencie gdy zaczynają szwankować dwa najważniejsze zmysły czyli wzrok i słuch pojawia się cierpienie (ubytek wzroku odcina od świata, słuchu od ludzi). Można temu próbować zaradzić, tak jak Michelle. Z zapartych tchem śledziłem jej upór, determinację oraz relacje z jej nauczycielem. Podobało mi się również to, że nie było tu również jakiegoś łzawego happy endu. Było jak w prawdziwym życiu. Sporo smutku ale i trochę radości. Szczerze polecam tym, którzy jeszcze nie oglądali. Cieszę się, że mogłem trafić na tę perełkę.