Przejdę do sedna, film ma całkiem niezły przekaz, całkiem niezłą pierwszą połowę ale żart staje się przestarzały po śmierci pierwszej postaci. Filmowi absolutnie brakuje subtelności. Oczywistym jest, że został on zrobiony z ideą wyśmiania Amerykańskiego Społeczeństwa, tak jak to "Dzień Świra" wyśmiewa nasze społeczeństwo, problem to taki, że robi to w tak niezręczny i łopatologiczny sposób, że zaczyna się to robić irytujące. "God Bless America" ogląda się jak coś co stworzyłby poirytowany nastolatek, który wkurzony jest na to, że nikt nie widzi tego samego co on. Owszem, ten nastolatek ma dużo racji w tym co mówi, ale nie zmienia to faktu, że sposób przekazu wybiera sobie najgorszy. Skrypt ma smród takiej fantazji o sile, chęci pozabijania wszystkich, którzy irytują autora, wszystko teoretycznie przykryte jest dużą dawką sarkazmu i humoru ale nie wystarcza to aby okiełznać zapach. Czułem się jak gdybym oglądał coś co miało za zadanie mnie przede wszystkim wbić mi do głowy opinie autora, wszystko było tak nieznośnie moralizatorskie, że sam miałem ochotę kogoś zastrzelić. Mam głęboko gdzieś, że autor ma (w dużej części) racje w tym co mówi, zgadzam się z nim, ale to nie świadczy o jakości filmu. Druga połowa poza ciągłym moralizowaniem ma też duży problem z po prostu tym, że praktycznie nie wytwarza już ciekawych sytuacji do oglądania dla widzów. Wygląda to tak jak gdyby scenarzysta pomyślał sobie "No, to chcę wszystko zakończyć tym pokazem talentów." ale nie wiedział co wstawić pomiędzy pierwszą połową i końcem, dlatego też wrzucił cokolwiek się dało. O ile film nie był całkowicie bolesny do oglądania, te wady pozostawiły na nim olbrzymie piętno.