Najbardziej chaplinowski film Chaplina. Jest tu wiele naiwnie melodramatycznych, ale wywołujących szczere wzruszenie efektów, są wyraźne akcenty socjalne, ale przede wszystkim gejzery komizmu, skupione wokół postaci arystokraty wśród włóczęgów, pechowca o gołębim sercu – Charliego. W „Brzdącu” zostaje on niejako zwielokrotniony, dzięki tytułowemu dziecku, które staje się jego miniaturką. Zresztą grający tę rolę dzieciak chodzi jak nakręcony i jest po prostu niesamowitym aktorem. Na głowę bije wszystkie Keviny itp.
O ile nie mam żadnej pretensji do emanującej z filmu, nieco naiwnej fali ciepła, o tyle samo zakończenie mnie trochę zawiodło. Jak często u Chaplina jest po prostu błyskawicznym, doklejonym do całości happy endem.
Nie zmienia to jednak faktu, że „Brzdąc” obok „Gorączki złota” wydaje mi się najlepszym filmem Chaplina.
Polecam absolutnie każdemu.