- w rodzinie, wśrod znajomych, nawet przyjaciół. Totalne niezrozumienie.
Ten chłopak z komiksem wydaje się być z zupełnie innego świata. Nie wiem, czy tak miało być, czy tak niechący wyszło Maguaire'owi, ale jest jakiś ciepły. Pozostali wydają sie właśnie lodowaci, jakby z jakiejś mrocznej rzeczywistości. Oni wszyscy są jakby skażeni.
I to czyste powietrze w czasie burzy to szansa, żeby się wydostać stamtąd. Ktoś tu napisał, że ta śmierć to był wybór Mickey'a. To mnie jakoś nie przekonuje. Rzeczywiście wyszedł, bo chciał pooddychać (dosłownie i w przenośni zapewne też). A może też chciał czystości (bo to co było z Wendy nie dało mu nawet odrobiny szczęścia; nota bene E.Wood to dobra osoba do tej roli; zawsze ma taką skwaszoną minę) Ale przecież to był zupełny przypadek. Kiedy tak idzie po ciemku pustą ulicą, to można się raczej spodziewać wypadku samochodowego. A tymczasem stało się to jakoś spokojnie, bezszelestnie wręcz, bez udziału "osób trzecich", jakby coś po niego po prostu przyszło. I stąd to wrażenie rzeczywiście pogodzenia się ze śmiercią, dobrowolnego wejścia w nią.
Może troche przesadziłam, ale to dlatego, że mnie ten film po prostu poraził ;)