Gdy porównuję "Carrie" z 1976 roku do tej aktualnej wersji, to odnoszę wrażenie , że obrazy dzieli dość spora różnica.Przede wszystkim-dobrej i trafnej interpretacji reżysera.Jak wiadomo gust, to rzecz względna, ale jako fanka Stephena Kinga i klasyki filmowej pozostaję przy wariancie pierwszym.Drugi jawi mi się, jako szpanerski wybryk i kaprys Peirce.
Ogląda się to , jak jakąś serialową wersję.Rozumiem, że zamierzenie reżyserki było takie , by zrobić film o słynnej Carrie.Jednak wysokie ambicje nie zawsze mogą zastąpić zdolności.
Bez zaskoczenia-pierwsza połowa filmu jest całkowicie analogiczna do starej.Gdzie tu własna analiza, czy jakaś oryginalna interpretacja.Próba wybrnięcia z sytuacji-w postaci zmiany scenografii, "przeinaczania", czy chociażby ta nowa obsada-w porównianiu-wychodzi równie kiepsko.
Dla mnie ten film jest synonimem kiczowatego, komercyjnego, niezbyt inteligentnego kina wzorującego się na dziele De Palmy.Zupełnie nie rozumiem celu i powodu jego powstania.Taka próba zmierzenia się z genialnym obrazem De Palmy była z góry skazana na niepowodzenie.To nie miało prawa się udać.Brakuje magii , która zastąpiona jest szpanerskimi efektami specjalnymi, które na tę chwilę nie wzbudzają już chyba u nikogo żadnych sensacji.
"Carrie" De Palmy ten czar posiada.Wspaniała scieżka dzwiękowa, zdjęcia i wybitne aktorstwo.No i przede wszystkim jest klimat, pazur i oryginalność.
Adaptacja Peirce z 2016 roku jest marną podróbką dzieła De Palmy.Zabieranie się za taką produkcję było przedsięwzięciem ryzykownym i w tym przypadku-pomimo starań-nie udało się.