Przede wszystkim nawalił sam Casanowa. Skoro był słynnym uwodzicielem, to chyba był choć odrobinę pociągający, no nie? Tymczasem odtwórca głównej roli był całkowicie bezbarwny; z powodzeniem mógłby zagrać lokaja, kogoś z tłumu albo ścianę (na pewno dorównuje jej sexapilem). Przypominał woskową kukłę. Scenariusz sprawia wrażenie niedopracowanego. To chyba miała być kostiumowa komedia na tle historycznym, ale udały się z tego tylko kostiumy. A najbardziej mnie zdenerwował Jeremy Irons, bo po prostu nie znoszę, gdy dobrzy aktorzy grają w płyciutkich, głupiutkich filmikach.