Powiem tak - Zhang zaczyna kręcić się w kółko i zjadać własny ogon. "Cesarzowa" nie ma ani niepokojącego klimatu "Zawieście czerwone latarnie", ani lekkości i wdzięku "Domu latających sztyletów" czy "Hero". To dziwaczna hybryda, wystylizowana aż do przesytu, za to pozbawiona głębi, usiłująca czarować choreografią i rozmachem walk, ale jakby mimochodem, jakby Zhang zdawał sobie sprawę, że nie można powtarzać się w nieskończoność. Refleksja słuszna, ale w takim razie po co w ogóle te usiłowania? Problem władzy i lojalności lepiej i ciekawiej uchwycił "Hero", ujęcia walk były tam esencją obrazu, w założeniu miały zachwycać i dzięki skupieniu na tym aspekcie - faktycznie zachwycały. W "Cesarzowej" wszystkiego jest po trochu i wszystko to powierzchownie. Tylko Gong Li wygląda jak zawsze pięknie. Uwielbiam na nią patrzeć, prawie tak samo jak na Monicę Bellucci. :)